Jezioro Gowidlińskie – poza niewątpliwym pięknem nie ma w nim nic co mogłoby zainteresować wędkarza. Spędziłem nad nim ostatnie trzy tygodnie, pierwsze dni pobytu poświęciłem na nęcenie (kukurydza, czerwone robaki, płatki owsiane). Na następne dwa tygodnie wykupiłem licencję płacąc 180 zł. Licencja uprawniała do połowu dwoma wędkami z łodzi lub do spinningu z brzegu.
Popełniłem jednak jeden podstawowy błąd… Nie zasięgnąłem „języka” od okolicznych mieszkańców. Spędziłem kilka dni na brzegu używając wszelkich znanych mi metod i przynęt, niestety bez efektu. Kilka krąpi z których żaden nie miał więcej jak 15 cm. Później robiąc zakupy w sklepie wędkarskim (w pobliskich Sierakowicach są dwa tego rodzaju sklepy) dowiedziałem się, że dzierżawca jeziora po prostu je „wyjałowił”. Zmasowane połowy z użyciem sieci zrobiły swoje. Sam byłem świadkiem ich stawiania. Ciekawe jest natomiast to, że rozmawiając z dzierżawcą jeziora (pan Krzysztof) usłyszałem zapewnienie o bardzo bogatym rybostanie. Karpie, płocie, liny, sumy, szczupaki, okonie, etc., według niego mają występować masowo – wierutne bzdury. Dowiedziałem się również, że prawdopodobnie stosowane były całkowicie kłusownicze metody (użycie prądu elektrycznego).
Reasumując – jeziora nie polecam żadnemu wędkarzowi, szkoda czasu i pieniędzy na wykupienie licencji.
Koledzy wędkarze. Omijajcie to jezioro szerokim łukiem.