Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.
Witam.
Przy okazji zapytam o to co wcześniej bo widzę , że temat wreszcie ruszył :) Chodzi mi o łowienie Troci latem , jak to wyglada nad jakie rzeki skoczyć , będę na urlopie nad Bałtykiem okolice Darłowa ( lipiec) Pytam o takie pierdoły bo dopiero chcę zacząć z tą ryba a mieszkam w Sosnowcu wiec przy okazji urlopu ...:) może coś wpadnie na spina:). Jak wygląda sprawa ppozwolenia lub opłat itd....
Z góry wielkie dzięki...bo juz w lutym się szykuję:)
(2011/02/02 23:29)Witam.
Przy okazji zapytam o to co wcześniej bo widzę , że temat wreszcie ruszył :) Chodzi mi o łowienie Troci latem , jak to wyglada nad jakie rzeki skoczyć , będę na urlopie nad Bałtykiem okolice Darłowa ( lipiec) Pytam o takie pierdoły bo dopiero chcę zacząć z tą ryba a mieszkam w Sosnowcu wiec przy okazji urlopu ...:) może coś wpadnie na spina:). Jak wygląda sprawa ppozwolenia lub opłat itd....
Z góry wielkie dzięki...bo juz w lutym się szykuję:)
(2011/02/02 23:31)Choć na temat przynęt spinningowych można by pisać w nieskończoność a jeszcze więcej na temat sposobów ich użycia to pokusiłem się na prośbę wielu czytelników artykułu Powrót Kelta, którzy w emaliach do mnie prosili o przybliżenie tematu przynęt trociowych w związku z trwającym sezonem na te rybki. Psychoza trociowa, bo tak nazywa się ta nieuleczalna choroba, której najpopularniejszymi objawami jest drżenie rąk z powodu wielu tysięcy oddanych rzutów czasami w naprawdę trudnych warunkach atmosferycznych, bóle w krzyżu i nogach spowodowane wielogodzinnym marszem wzdłuż brzegu rzeki, znacznie przyspieszona akcja serca przy każdym zaczepie to tylko kilka z nielicznych. Stan ten u wędkarzy zaczyna nasilać, sie z dniem 1 stycznia, kiedy to nad pomorskimi rzekami Ina, Rega, Reda, Parsęta, Słupia, Dręwca i wiele innych pojawiają się tłumy wędkarskiej braci, w dniu, kiedy cały naród leczy kaca po sylwestrowej nocy. Sezon trociowy można podzielić na kilka etapów z dominującymi przynętami podczas trwania każdego z nich, choć wielu pewnie nie zgodzi ze mną chociażby z powodów innych doświadczeń. Mam nadzieję jednak, że poniższy tekst oparty na praktyce mojej jak również moich kolegów, trociarzy pozwoli wam skutecznie przybliżyć temat w celu efektywniejszych połowów.
Etap pierwszy – początek sezonu
To chyba jeden z najtrudniejszych i zarazem najłatwiejszych momentów na złapanie upragnionej przez wielu troci schodzącej z tarła, czyli kelta, choć zdarza się również w tym okresie trafić srebrny dynamit siły. Skąd tak przeciwstawne spostrzeżenia, już wyjaśniam.
Dlaczego najtrudniejszy, otóż z bardzo prostego powodu, jakim jest ogromne zainteresowanie, a z roku na rok coraz większe, wędkarzami, którzy tłumnie gromadzą się nad polskimi rzekami pragnącymi chociażby kontaktu z rybką? A co się z tym wiąże niezliczoną ilością najprzeróżniejszych przynęt, która w tym czasie ląduje w wodzie, a która wcale nie musi być skuteczna, lecz głęboka wiara i ogromna nadzieja wielu wędkarzy jest nieoceniona i w związku z tym takie a nie inne zachowania nimi kierują. Nie można zapomnieć również o tym, że znaleźć w tym okresie kawałek wolnej przestrzeni nad jedną z pomorskich rzek graniczy z cudem (to jak trafić szóstkę w totka) a jeszcze trudniej znaleźć miejsce, w które nikt nie dotarł (to jak trafić szóstkę w totka, dwa razy z rzędu przy wysokiej kumulacji).
Dlaczego najłatwiejsza, otóż bez względu na ilość osób łowiących na danym odcinku każdy ma jednakową szansę trafić wymarzoną rybę? Dla poparcia tej teorii przytoczę przykład, który zobrazuje sytuację a który zdarzył się w sezonie 2008. Wyobraźmy sobie pięcioosobową grupę zaprzyjaźnionych wędkarzy, wędrujących brzegiem rzeki, którzy oddają niezliczoną ilość rzutów, co chwilę zmieniając przynętę a łowiących jeden po drugim na tych samych miejscówkach. I oto w pewnym momencie, ostatni z peletonu wędkarskiej grupy po przejściu pozostałych obławia miejscówkę, którą przednim obławiali jego koledzy i nagle w pierwszym rzucie, trafia się ryba. Co nie oznacza, że nie jej tam nie było kiedy to koledzy łowili przed nim, otóż nie, była i miała się świetnie. Tylko wiele czynników, których oni akurat nie spełnili np. sposób prowadzenie, kąt podania, głębokość prowadzenia itp. miało wpływ na to, że nie skusiła się do ataku w tym momencie.
A teraz trochę o przynętach i sposobach obławiania.
Wielu z was pewnie uważa, że czym ich więcej tym lepiej może i tak tylko, po co?, dźwigać na własnych barkach, podczas całodniowej wyprawy i wielu kilometrach podczas niej przebytych przynęty, które stanowią zbędne obciążenie a które i tak nigdy do wody nie wpadną. Ja osobiście jestem zwolennikiem starej wędkarskiej „wiary w skuteczność jednej przynęty” no może nie dosłownie jednej, a kilku, ale na pewno nie kilkudziesięciu. To co widzicie na zdjęciach to domowy magazyn jednak nad wodę zbieram tylko kilka reprezentujących różne sposoby pracy i kolorystyki. Okres początkowy to przede wszystkim czas jaskrawych woblerów w szczególności tych fluorescencyjnych, czyli odblaskowych, jak również tych bardziej stonowanych pomarańczy, żółci, zieleni, czerwieni i każdej innej kombinacji, która przyniesie zamierzony efekt. Wielkość i głębokość schodzenia dobierana przede wszystkim do łowiska. Natomiast, jeżeli chodzi o akcję woblera to należy mieć przy sobie, co najmniej po jednym, czyli te agresywnie pracujące i te troszeczkę łagodniejsze. Zdarzają się również momenty gdzie nie obejdzie się bez lżejszej albo ciężkiej obrotówki lub wahadła ze względu na uwarunkowania, jakie stawia przed nami rzeka. Dlatego warto mieć przy sobie, choć po jednym z rodzajów. Jeżeli chodzi zaś o techniki rzucania i prowadzenia to najczęściej zauważalnym przeze mnie sposobem, jakim robi to większość trociarzy to tak zwany rzut pod rugi brzeg i prowadzenie wachlarzem. I jest to jedna z najpopularniejszych technik. Udoskonalać ją można poprzez wszelkie udziwnienia w postać przytrzymywania przynęty, podszarpywania i popuszczania i wielu innych sposobów. Jednak w większości przypadków uwarunkowania rzeczne typu prąd, liczne zawady w wodzie (krzaki, powalone drzewa), przykosy, lub wsteczne prądy wymuszają na wędkarzach przeróżne kombinacje, które później nazywane są na wszelkie możliwe sposoby, na temat, których powstają różne teorie, a tak naprawdę to tylko kwestia wprawy i wędkarskiej fantazji. Jedyną bezsporną dla mnie kwestią jest umiejętność czytania wody, czyli dostrzegania tych różnych sygnałów, jakie daje nam rzeka a bez których nasze szanse maleją no chyba, że ktoś ma życiowego farta. Znam wielu wędkarzy, których nazwiska mógłbym tu podawać za przykłady, lecz każdy z was moim zdaniem ma szansę na takie same wyniki to tylko kwestia czasu, ilości wypraw na trocie oraz odrobinę wędkarskiej wyobraźni, która pozwoli wam na maksymalne wykorzystanie czasu nad wodą i przełoży się na efekty w postaci ilości złowionych ryb a przede wszystkim nie zniechęcanie się pierwszą i każdą kolejną wyprawą bez ryby. Bo taki stan może powtarzać się bardzo długo lecz w końcu zawsze przyjdzie ten wymorzony dzień. Za przykład mogę znowu podać sytuację, która miała miejsce w ubiegłym roku, kiedy to mój koleżka Paweł (notabene mój imiennik) dopiero za którymś wyjazdem z kolei złapał swojego pierwszego kelta, a żeby było śmieszniej to on był organizatorem praktycznie każdego wyjazdu. Radość z tej sytuacji możecie ocenić sami po zdjęciu i to chyba tłumaczy wszystko.
Reasumując wędkarstwo a wszczególności trociowanie to ciągła sztuka odkrywania, improwizacji a przede wszystkim ciągła sztuka wędkarskiej kreatywności. Moim zdaniem wędkarstwa nie da ubrać się w żadne sztywne ramy i schematy, określając sposoby dobierania przynęt, zachowania i ich prowadzenia na danym łowiku i wiele innych czynników, której mają wpływ na skuteczność łowienia. Sztukę tę można udoskonalać jedynie poprzez ciągłe praktykowanie i nabywanie nowych umiejętności popartych wcześniej wiedzą teoretyczną, czyli krótko mówiąc wskazówkami, które można znaleźć w prasie wędkarskiej, w książkach wędkarskich na różnych portalach internetowych itp.
Podsumować cały tekst można moim zdaniem skróconym dekalogiem trociarza, który brzmi tak:
Pierwsza i najważniejsza zasad to brak żadnych zasad i kierowania się jakimś regułami czy określonymi zachowaniami.
Drugą z nich jest jak mawiają starzy trociarze „Kto nie ma miedzi ten niech w domu siedzi” tyczy się to przede wszystkim kolorów wszelkich błystek obrotowych i trociowych.
Trzecią zaś srebro dobre jest na każdą pogodą i się nigdzie bez niego się nie wybieram.
Czwarta to zniechęcanie się kolejnym powrotem bez ryby a już na pewno bez jakiekolwiek kontaktu z nią jest podstawą do braku jakiegokolwiek efektu połowu.
Piąta to wiara we własne siły, umiejętności i ciągła chęć doskonalenia warsztatu wędkarskich umiejętności w końcu przyniesie wymarzony efekt.
Choć na temat przynęt spinningowych można by pisać w nieskończoność a jeszcze więcej na temat sposobów ich użycia to pokusiłem się na prośbę wielu czytelników artykułu Powrót Kelta, którzy w emaliach do mnie prosili o przybliżenie tematu przynęt trociowych w związku z trwającym sezonem na te rybki. Psychoza trociowa, bo tak nazywa się ta nieuleczalna choroba, której najpopularniejszymi objawami jest drżenie rąk z powodu wielu tysięcy oddanych rzutów czasami w naprawdę trudnych warunkach atmosferycznych, bóle w krzyżu i nogach spowodowane wielogodzinnym marszem wzdłuż brzegu rzeki, znacznie przyspieszona akcja serca przy każdym zaczepie to tylko kilka z nielicznych. Stan ten u wędkarzy zaczyna nasilać, sie z dniem 1 stycznia, kiedy to nad pomorskimi rzekami Ina, Rega, Reda, Parsęta, Słupia, Dręwca i wiele innych pojawiają się tłumy wędkarskiej braci, w dniu, kiedy cały naród leczy kaca po sylwestrowej nocy. Sezon trociowy można podzielić na kilka etapów z dominującymi przynętami podczas trwania każdego z nich, choć wielu pewnie nie zgodzi ze mną chociażby z powodów innych doświadczeń. Mam nadzieję jednak, że poniższy tekst oparty na praktyce mojej jak również moich kolegów, trociarzy pozwoli wam skutecznie przybliżyć temat w celu efektywniejszych połowów.
Etap pierwszy – początek sezonu
To chyba jeden z najtrudniejszych i zarazem najłatwiejszych momentów na złapanie upragnionej przez wielu troci schodzącej z tarła, czyli kelta, choć zdarza się również w tym okresie trafić srebrny dynamit siły. Skąd tak przeciwstawne spostrzeżenia, już wyjaśniam.
Dlaczego najtrudniejszy, otóż z bardzo prostego powodu, jakim jest ogromne zainteresowanie, a z roku na rok coraz większe, wędkarzami, którzy tłumnie gromadzą się nad polskimi rzekami pragnącymi chociażby kontaktu z rybką? A co się z tym wiąże niezliczoną ilością najprzeróżniejszych przynęt, która w tym czasie ląduje w wodzie, a która wcale nie musi być skuteczna, lecz głęboka wiara i ogromna nadzieja wielu wędkarzy jest nieoceniona i w związku z tym takie a nie inne zachowania nimi kierują. Nie można zapomnieć również o tym, że znaleźć w tym okresie kawałek wolnej przestrzeni nad jedną z pomorskich rzek graniczy z cudem (to jak trafić szóstkę w totka) a jeszcze trudniej znaleźć miejsce, w które nikt nie dotarł (to jak trafić szóstkę w totka, dwa razy z rzędu przy wysokiej kumulacji).
Dlaczego najłatwiejsza, otóż bez względu na ilość osób łowiących na danym odcinku każdy ma jednakową szansę trafić wymarzoną rybę? Dla poparcia tej teorii przytoczę przykład, który zobrazuje sytuację a który zdarzył się w sezonie 2008. Wyobraźmy sobie pięcioosobową grupę zaprzyjaźnionych wędkarzy, wędrujących brzegiem rzeki, którzy oddają niezliczoną ilość rzutów, co chwilę zmieniając przynętę a łowiących jeden po drugim na tych samych miejscówkach. I oto w pewnym momencie, ostatni z peletonu wędkarskiej grupy po przejściu pozostałych obławia miejscówkę, którą przednim obławiali jego koledzy i nagle w pierwszym rzucie, trafia się ryba. Co nie oznacza, że nie jej tam nie było kiedy to koledzy łowili przed nim, otóż nie, była i miała się świetnie. Tylko wiele czynników, których oni akurat nie spełnili np. sposób prowadzenie, kąt podania, głębokość prowadzenia itp. miało wpływ na to, że nie skusiła się do ataku w tym momencie.
A teraz trochę o przynętach i sposobach obławiania.
Wielu z was pewnie uważa, że czym ich więcej tym lepiej może i tak tylko, po co?, dźwigać na własnych barkach, podczas całodniowej wyprawy i wielu kilometrach podczas niej przebytych przynęty, które stanowią zbędne obciążenie a które i tak nigdy do wody nie wpadną. Ja osobiście jestem zwolennikiem starej wędkarskiej „wiary w skuteczność jednej przynęty” no może nie dosłownie jednej, a kilku, ale na pewno nie kilkudziesięciu. To co widzicie na zdjęciach to domowy magazyn jednak nad wodę zbieram tylko kilka reprezentujących różne sposoby pracy i kolorystyki. Okres początkowy to przede wszystkim czas jaskrawych woblerów w szczególności tych fluorescencyjnych, czyli odblaskowych, jak również tych bardziej stonowanych pomarańczy, żółci, zieleni, czerwieni i każdej innej kombinacji, która przyniesie zamierzony efekt. Wielkość i głębokość schodzenia dobierana przede wszystkim do łowiska. Natomiast, jeżeli chodzi o akcję woblera to należy mieć przy sobie, co najmniej po jednym, czyli te agresywnie pracujące i te troszeczkę łagodniejsze. Zdarzają się również momenty gdzie nie obejdzie się bez lżejszej albo ciężkiej obrotówki lub wahadła ze względu na uwarunkowania, jakie stawia przed nami rzeka. Dlatego warto mieć przy sobie, choć po jednym z rodzajów. Jeżeli chodzi zaś o techniki rzucania i prowadzenia to najczęściej zauważalnym przeze mnie sposobem, jakim robi to większość trociarzy to tak zwany rzut pod rugi brzeg i prowadzenie wachlarzem. I jest to jedna z najpopularniejszych technik. Udoskonalać ją można poprzez wszelkie udziwnienia w postać przytrzymywania przynęty, podszarpywania i popuszczania i wielu innych sposobów. Jednak w większości przypadków uwarunkowania rzeczne typu prąd, liczne zawady w wodzie (krzaki, powalone drzewa), przykosy, lub wsteczne prądy wymuszają na wędkarzach przeróżne kombinacje, które później nazywane są na wszelkie możliwe sposoby, na temat, których powstają różne teorie, a tak naprawdę to tylko kwestia wprawy i wędkarskiej fantazji. Jedyną bezsporną dla mnie kwestią jest umiejętność czytania wody, czyli dostrzegania tych różnych sygnałów, jakie daje nam rzeka a bez których nasze szanse maleją no chyba, że ktoś ma życiowego farta. Znam wielu wędkarzy, których nazwiska mógłbym tu podawać za przykłady, lecz każdy z was moim zdaniem ma szansę na takie same wyniki to tylko kwestia czasu, ilości wypraw na trocie oraz odrobinę wędkarskiej wyobraźni, która pozwoli wam na maksymalne wykorzystanie czasu nad wodą i przełoży się na efekty w postaci ilości złowionych ryb a przede wszystkim nie zniechęcanie się pierwszą i każdą kolejną wyprawą bez ryby. Bo taki stan może powtarzać się bardzo długo lecz w końcu zawsze przyjdzie ten wymorzony dzień. Za przykład mogę znowu podać sytuację, która miała miejsce w ubiegłym roku, kiedy to mój koleżka Paweł (notabene mój imiennik) dopiero za którymś wyjazdem z kolei złapał swojego pierwszego kelta, a żeby było śmieszniej to on był organizatorem praktycznie każdego wyjazdu. Radość z tej sytuacji możecie ocenić sami po zdjęciu i to chyba tłumaczy wszystko.
Reasumując wędkarstwo a wszczególności trociowanie to ciągła sztuka odkrywania, improwizacji a przede wszystkim ciągła sztuka wędkarskiej kreatywności. Moim zdaniem wędkarstwa nie da ubrać się w żadne sztywne ramy i schematy, określając sposoby dobierania przynęt, zachowania i ich prowadzenia na danym łowiku i wiele innych czynników, której mają wpływ na skuteczność łowienia. Sztukę tę można udoskonalać jedynie poprzez ciągłe praktykowanie i nabywanie nowych umiejętności popartych wcześniej wiedzą teoretyczną, czyli krótko mówiąc wskazówkami, które można znaleźć w prasie wędkarskiej, w książkach wędkarskich na różnych portalach internetowych itp.
Podsumować cały tekst można moim zdaniem skróconym dekalogiem trociarza, który brzmi tak:
Pierwsza i najważniejsza zasad to brak żadnych zasad i kierowania się jakimś regułami czy określonymi zachowaniami.
Drugą z nich jest jak mawiają starzy trociarze „Kto nie ma miedzi ten niech w domu siedzi” tyczy się to przede wszystkim kolorów wszelkich błystek obrotowych i trociowych.
Trzecią zaś srebro dobre jest na każdą pogodą i się nigdzie bez niego się nie wybieram.
Czwarta to zniechęcanie się kolejnym powrotem bez ryby a już na pewno bez jakiekolwiek kontaktu z nią jest podstawą do braku jakiegokolwiek efektu połowu.
Piąta to wiara we własne siły, umiejętności i ciągła chęć doskonalenia warsztatu wędkarskich umiejętności w końcu przyniesie wymarzony efekt.