Nigdy nie byłem zwolennikiem wyjazdów do Szwecji. Gdziekolwiek czytałem relację z tego typu wypraw, zwykle raziło mnie w pełni profesjonalne przygotowanie wyprawy przez wyspecjalizowane biura. Wędkarz stawał się wówczas tylko jednym z ogniw, który musi po prosu rzucać "blachę" do wody, a ryby złowią się same.
Jednakże prezentowany poniżej tekst jest inny. Opisuje wyprawę organizowaną "na własną rękę", trochę na "hardcora", gdzie łowisko zostaje wybrane za pomocą mapy satelitarnej a znalezienie miejsca na nocleg i poznanie łowiska zajmuje autorom sporo czasu...