Zaloguj się do konta

Odrzańskie feederowanie-relacje z wypraw.

utworzono: 2011/03/28 13:44
kucus22

Piękna przygoda, niesamowita determinacja i rybki, że ho ho:) Kolego jak zwykle wyczerpująca relacja z wyprawy:) Graty;)
[2014-03-18 17:11]

dawid73132

Ciekawie opisane miło się czytało :) Graty :) [2014-03-18 23:51]

wedkarz2309

Miło, że podobają się Wam takie relacje.



Jako, że wczoraj był dzień wędkarza, nie mogło być inaczej i wybrałem się wraz z kolegą na ryby. Oczywiście łowisko, jakie wybraliśmy, to Odra, a wędki, jakimi łowiliśmy, to feedery. O godz. 5 rano spotkaliśmy się w umówionym miejscu, zapakowaliśmy i ruszyliśmy w drogę. Po ok. 1,5 h jazdy, byliśmy już na miejscu.

Rozrobienie zanęty, rozłożenie zestawów, itd., zajęło nam ok. pół godz i już o godz. 7, wykonaliśmy pierwsze rzuty. Niemal od razu zaczął padać zapowiadany deszcz (niezbyt gruby, ale przez wiatr był bardzo zacinający, a co za tym idzie, niezbyt przyjemny), więc wszystko, poza wędkami i kilkoma potrzebnymi drobiazgami, zanieśliśmy z powrotem do auta.

Gdy tylko przykucnąłem przy wędkach, po chwili nastąpiło kapitalne branie. Szybko chwyciłem za dolnik feedera i zaczął się spokojny hol. Strasznie się ucieszyłem, że to może być ten dzień, że w końcu może się ruszyć ryba tak, jak należy. Rzut był bardzo daleki, więc trochę to trwało, zanim na delikatnym zestawie "dopompowałem" rybę do siebie. Nie miałem pewności co to jest, ale gdy kilka metrów od brzegu, nastąpił nagły zryw, z piękną melodią na kołowrotku, wiedziałem już, że to będzie kleń (o dziwo branie, jak na ten gatunek, było z tych "słabszych" - co nie zmienia oczywiście faktu, że było kapitalne). Tak też było, gdy się pokazał po raz pierwszy, oceniłem "kluskę" na przeszło 45 cm. Chwilę  jeszcze powariował przy brzegu i kolega wykonał sprawne podebranie. Gdy zobaczyliśmy go w podbieraku, nastąpiła "zmiana" wymiaru - może być pół metra. Najpierw kilka pamiątkowych zdjęć i mierzenie. No nie, to już bodaj 7 osobnik, tej samej wielkości - życiówka wyrównana, tj. 51 cm. Co prawda nie był on tak wypasiony, jak jego poprzednik z poniedziałku, był raczej taki "normalny", ale nadrobił to walecznością i rozmiarem - piękne otwarcie dnia wędkarza. Był także wręcz idealny pod względem "urody" - żadnej uszkodzonej łuski, jakiegokolwiek braku kawałka płetwy, itd.

Gdyby to był jaź, to byłbym w miarę spokojny, że będą za chwilę kolejne ryby, ale to był kleń, a one często trafiają się, jako "pojedynczy" gość. No i niestety kolejne ryby, to były małe płotki i krąpie. Po dwóch godzinach, na ten samej wędce notuję drugie, piękne, ale inne branie. Tym razem, po znowu bardzo przyjemnym holu, na brzegu wylądował leszcz. Z początku pomyślałem, że to może tan sam, co ostatnio - też miał czarne kropki i wielkość się mniej więcej zgadzała. Ale miarka "ucięła" moje domniemania - ten był większy o dwa centymetry, czyli miał ich dokładnie 57.

Jednym kijem rzucałem cały czas w to samo miejsce, a drugim starałem się szukać większej ryby. Tam, gdzie przez cały dzień "nęciłem", weszła drobnica w postaci płoci, jazi i krąpi, ale były to małe ryby. Największa płoć miała raptem 31 cm, jazie miały także po 30 ok. cm, a krąpie były jeszcze mniejsze.

W pewnym momencie, kolega zaciął po delikatnym braniu, fajną rybę. Branie i zachowanie ryby, było identyczne, jak to miało w przypadku sandacza, który wziął mi w poniedziałek na czerwone robaki. Ryba szła tempo przy dnie i kierowała się w prawą stronę. Gdy była już blisko brzegu i Michał poprosił o podbierak... z wody wyskoczyła ukleja. Byliśmy w niemałym szoku, ale po chwili wszystko było jasne. Ukleja zaczęła się dosłownie zalewać krwią, a na jej ciele były ślady po... a jakby inaczej, sandaczu.

Deszcz padał dosyć często, z niedługimi przerwami, ale silny wiatr spowodował, że postanowiłem, iż spróbuję rozpalić ognisko. Nazbieraliśmy trochę drewna, podłożyłem gazetę oraz trochę trawy, która szybko schła na wietrze i się udało - przyjemnie się siedzi przy ogniku, a dodatkowo można było zrobić sobie "grzanki".

Gdy zrobiło się ciemno, wciąż padał deszcz, a łowione ryby, to była drobnica. Do domu pojechaliśmy ok. godz. 20. Przez cały dzień, udało mi się złowić 2 jazie, 2 klenie, 3 krąpie, 2 leszcze i 3 płocie. Oby przetrzymać dzisiejszy dzień - jutro dwudniowy wypad i wielka nadzieja, że będzie się działo.


Na dzień dobry, fajne otwarcie dnia wędkarza - 51 cm.

[2014-03-20 09:56]

kali24035

kolego fajny artykul jestes chyba jedynym czlowiekiem co lapie taakie ryby za kazdym wyjazdem u mnie na wisle to nawed uklejki nie da sie zlapac

[2014-03-20 19:55]

swyniu

No szacunek :) bo cóż tutaj można dodać....
[2014-03-22 18:54]

wedkarz2309

Z racji, iż piątek to pierwszy dzień wiosny i kolega nie wybierał się do szkoły, mogliśmy skorzystać z tej "okazji" i wybrać się na ryby już w okolicach piątkowego południa. Dokładnie byliśmy umówieni na godz. 11. Po drodze zajechaliśmy do sklepu wędkarskiego, w celu zakupienia "papu" dla ryb oraz "doposażenia" skrzynki wędkarskiej.
Nad wodą byliśmy przed godz. 13. Pierwsze ładne branie notuję już w pierwszym rzucie. Był to niespełna 40 cm jaź, który wypiął się przy samym brzegu. Super, może to w końcu będzie ten dzień, kiedy obłowimy się do bólu. Na piątek, jak i sobotę, zapowiadali nawet przeszło 20 st., do tego ciepła noc, ze spadkiem temp. nad ranem do 9 st. Ciśnienie także w porządku. Owszem, brania były mocne, ale kolejne ryby, to były 20+ cm płotki i krąpie. Niestety, to nie były ryby, po które przyjeżdżamy.
Tuż przed godz. 16, w końcu zacinam coś trochę lepszego. Jak się okazało, był to jaź (samica), który miał równo 40 cm - no, od tej wielkości "jaśki" mogą już brać.
Przez kolejne godziny, łowimy tylko drobnicę. Nawet łowione jazie są małe - do 30 cm. Owszem trafiam przeszło 45 cm rybę, ale był to leszcz, więc żaden okaz.
Gdy robi się ciemno (oczywiście ognisko rozpalone), brania ustają, robi się cisza. Gdy taki stan rzeczy zaczyna się przeciągać, odchudzam jeden z zestawów. Na przypon idzie żyłka 0,10 mm, a hak, to nr 18, który przy tej firmie jest bardzo mały i idealnie nadaje się do założenia jednego robaka. Tak też robię i jako przynęta, służy mi tylko jedna larwa muchy. Kilkugodzinne nocne rzucanie w dokładnie to samo miejsce (możliwe były jedynie drobne "odskoki" w lewo-prawo), które nie dało ani brania przy większym haczyku (oraz grubszym przyponie) i przynęcie, po odchudzeniu zestawu końcowego, dało natychmiastowy efekt. Nigdy wcześniej nie zakładałem do feederów tak delikatnego zestawu i do jego wyczucia potrzebuję kilku holi. Pierwszą rybą, która skusiła się na pojedynczego robaka, był ładny krąp, który miał 36 cm.
Niemal w tym samym momencie, notuję branie na drugiej wędce i na brzegu ląduje przeszło 30 cm krąp. Kolejne branie na odchudzonym zestawie notuję po godz. 22. Tym razem ryba jest zdecydowanie większa od poprzedniej i jest prawdziwa zabawa. Gdy ryba znalazła się blisko brzegu, w świetle latarki zobaczyliśmy, że jest to całkiem fajny leszcz. Zanim go zmęczyłem na tym zestawie, chwilę jeszcze pochodził, ale w końcu dał się podebrać. Była to piękna samica, która miała 57 cm. Cieszyłem się bardzo - może nie tyle z wielkości ryby, co bardziej z tego, na jakim zestawie się z nią pobawiłem.
Po niedługim czasie, holuję kolejnego leszcza, ale ten wypina się tuż przed podbierakiem. I dobrze, bo raczej nie miał 50 cm.
W okolicach północy kolega notuje branie i łowi leszcza 49 cm. Siedzimy do godz. 1,30 i idziemy się przespać w aucie - czeka nas cała sobota. Śpimy do godz. 6 i wracamy do łowienia. Na dzień dobry trafiam pierwszego w tym roku karasia - taki ok. 30 cm. Niestety pierwsze godziny pokazują, że może nie być łatwo. Nie brała nawet drobnica, która dokuczała w dniu poprzednim. Przed południem kolega poszedł jeszcze dospać i wtedy zaczęły się mocne brania drobnej płoci (do ok. 25 cm). Jednym feederem je ciągle odławiałem, z nadzieją, że i za dnia podejdzie coś godniejszego w miejsce, w które bez ustanku rzucam wypełniony zanętą koszyk (jest to miejsce, gdzie woda praktycznie stoi i zanęta powinna się utrzymywać w miejscu). Drugim feederem szukałem większej ryby, w różnych miejscach. I udało się. Może nie był to okaz, ale mieścił się centymetrowo w "standardowym" przedziale dla tego odcinka rzeki. Był to jaź, który miał 39 cm, a kolejne branie, to był to kolejny leszcz, który był bardzo silny i konkretnie zbudowany. Gdy tylko się pokazał, w oczy rzuciła się jego wysypka tarłowa. Gdy go podebraliśmy, okazało się, że jest nią pokryty dosłownie cały. Głowa, wszystkie łuski, a nawet płetwy, były pokryte kręcz "kolczastą" wysypką, a podczas zdjęcia, z ryby poleciało trochę mlecza. Ciekawostka, gdyż wcześniejsze samce sprawiały wrażenie, iż na tarło im w ogóle nie spieszno - kilka plamek na czole. Takie, jakie pojawiają się przy długiej i ciepłej jesieni. Ciekawostka też taka, iż łowione samice też sprawiają wrażenie, iż do tarła jeszcze mają sporo czasu. Aaa, ryba miała 54 cm.
Ciągle bierze drobnica, ale pod wieczór koledze udaje się złowić życiówkę w gatunku jaź - ryba miała 40 cm. Gdy robiło się ciemno, dostaliśmy wieści, że w innej miejscowości jest burza. I faktycznie, na horyzoncie było widać ciężkie chmury, a po czasie pojawiły się w oddali pierwsze wiosenne błyski i grzmoty. W pewnym momencie zerwał się potężny wiatr (pozbyłem się z głowy latarki czołowej), który zaczął wszystko wywracać. Oczywiście o wiadrze z zanętą także nie zapomniał. schowaliśmy więc wszystko do auta (poza wędkami) i postanowiliśmy, że szybko odgrzejemy sobie na ognisku kolację i się spakujemy do końca. Przy zwijaniu drugiego feedera, wyjmuję ok. cm 30 płotkę - ostatnia ryba wyjazdu. I od razu myśl - a może teraz by pięknie brały? Spakowaliśmy się i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Tylko wjechaliśmy na wał i... zobaczyliśmy dużo ognia oraz dymu. Gdy dojechaliśmy do tego miejsca, okazało się, że ktoś podpalił łąkę, a ogień przy tym silnym wietrze, zbliża się niebezpiecznie do lasu. Szybka decyzja - dzwonimy na 998. Na szczęście niedługo później, silny wiatr ustąpił (burza przeszła bokiem i na niebie pojawiły się gwiazdy), co spowodowało, iż ogień rozprzestrzeniał się zdecydowanie wolniej i strażacy zdążyli przyjechać, zanim ogień doszedł do lasu. Przywódca wydał "rozkazy" i podszedł do nas. Jak się okazało, był to... wędkarz. Odrzański łowca karpi, który zaczął już sypać na rzece. Kilku strażaków ugasiło pożar, dokończyliśmy rozmowę, życzyliśmy sobie "połamania kija" i ruszyliśmy w stronę domu.
Z dymem poszedł wielki "łąkowy" teren. Jak mówił jeden ze strażaków, takie wypalanie jest teraz na porządku dziennym. Ludzka bezmyślność nie zna granic.
Jadąc szosą przez kolejny las, jadące auto z naprzeciwka, kilka razy "mrygnęło". Policja? Hmmm, to pewnie by dał jeden "znak", a nie kilka. A może nierówności na drodze sprawiły, że tylko nam się wydawało. Gdy o tym myślałem, zauważyłem przy drodze coś, czego na szybko z daleka nie potrafiłem "odczytać". Przyhamowałem i... zobaczyłem to, na co czekałem wiele lat. Potężna locha, wraz maleństwami. Natychmiast się zatrzymałem tuż przed nimi i mogłem cieszyć oczy kapitalnym widokiem. Pomyślałem o zdjęciu, ale stwierdziłem, że mogę nie zdążyć i wolałem je podziwiać. Przeszła też myśl o wyjściu z auta, ale zrezygnowałem z tego pomysłu, aby ich dodatkowo nie niepokoić. Małe się strasznie niecierpliwiły, ale gdy locha stwierdziła, że jest bezpiecznie, ruszyła spokojnie na drugą stronę, a małe za nią. Próbowałem się doliczyć, ale nie dałem rady, były zbyt ruchliwe. Było ich zdecydowanie pow. 10 sztuk - może ok. 15. Były chyba kilkudniowe, gdyż były niesamowicie małe - takie świnki morskie z dłuższymi nogami. Zdjęcia nie mam, ale ten widok pozostanie w mojej głowie na długo - kolejne marzenie się spełniło.   Jeśli chodzi o ostateczny wynik łowienia, to udało mi się złowić: 18 płoci (do ok. 30 cm), 10 krąpi (do 36 cm), 5 jazi (do 40 cm), 3 leszcze (do 57 cm) i 1 karasia (ok. 30 cm). Aaa i trafiły się 2 jazgarze. Niemal 40 ryb, ale niestety tylko kilka było takich, jakie bym chciał. Tym bardziej, że to było 31 godzin, więc wynik całkiem słaby. Wciąż czekam na ten moment, kiedy tych 40 ryb, będzie miało nie po 20-30 cm, a po 40-60 cm. Tylko, że to powinno być już. Może to wina kolejnego frontu? Zobaczymy na kolejnych wypadach, co się będzie działo. Delikatna, bo delikatna, ale jest poprawa, więc jest szansa, iż kolejne wyjazdy będą coraz bardziej owocne.


Pierwsze w życiu zastosowanie zestawu z przyponem 0,10 mm i haczykiem nr 18 - leszcz 57 cm. Była zabawa.

[2014-03-23 13:45]

wedkarz2309

Po niedawnych opadach deszczu, miałem wielką ochotę wyskoczyć na pstrąga (podniesiona, przycięta woda), ale na środę była jeszcze za duża. Wszystko wskazywało na to, że na czwartek będzie już ok., ale szkoda mi było tracić środy, więc wybrałem się po raz kolejny na Odrę, na feederową zasiadkę, a dokładniej na "nockę".
Nad wodą byłem dokładnie w środowe południe. W radio zaczynały się "wiadomości", a ja właśnie zajechałem na miejsce. Pierwsze, co rzuciło się w oczy, to pełno syfu. Sprawdzając w necie przed wyjazdem, wiedziałem, że będę łowił na największej wodzie od bardzo dawna (aczkolwiek wciąż przy stanie wód niskich - to pokazuje, jak mała woda jest na rzece od jesieni) i należało się spodziewać "syfu". To nie ułatwiało łowienia, ale nie w takich warunkach się już łowiło, więc nie było aż tak źle.
Pogoda była fajna, było sporo słońca, ale wschodni wiatr, był zimny. Ryby brały i to bardzo mocno, jednak była to drobnica poniżej 30 cm. Głównie krąpie, czasami płotka. Trafił się też nieduży jaź, czy leszcz. Czekałem więc, aż się ściemni. Noc wiązałem z dużymi nadziejami na lepszego leszcza. 
Gdy nastała ciemność, brania ustały, drobnica odpuściła - na to czekałem. Jednak długo czekać nie musiałem na pierwsze branie. Temperatura spadła poniżej zera, więc siedziałem przy ognisku, które było oddalone od stanowiska o kilkanaście metrów i mogłem "z daleka" widzieć całe zajście, które było na prawdę emocjonujące. Żadnych puknięć, szarpnięć szczytówką, itp. Kije były obok siebie i branie nastąpiło na lewym. Było to mocne przygięcie kija, z przestawieniem dolnika. Lewy świetlik, znalazł się po prawej stronie. Nie biegłem, aby nie zrobić zbytniego hałasu. Jak ryba przestawia wędkę na podpórce, to zazwyczaj jest zacięta i największym błędem w takiej sytuacji, jest... zacinanie - gdy zaczynałem przygodę z wędką, spartoliłem przez to sporo pięknych ryb. Podszedłem po cichu i wziąłem kij do ręki. Hol jakiś długi nie był, a na brzegu wylądował leszcz 49-50 cm. Był to samiec, który miał na czole kilka delikatnych kropek.
Dosłownie po kilkunastu minutach, mam kolejne branie, ale te jest jeszcze mocniejsze - typowo kleniowe. Kij w ułamku sekundy został przestawiony i podniesiony. Gdy podchodzę i biorę wędkę do ręki, ryba jest już w nurcie i zaczyna się piękna melodia, wysnuwającej się z kołowrotka, żyłki. Jak na klenia, było to zdecydowanie za wolne wyciąganie. Może leszcz, tylko większy od poprzedniego? Przypon 0,12 mm, ładna ryba jest w nurcie, więc o siłowym przytrzymaniu nie ma mowy. To (uciekająca z kołowrotka żyłka) trwa już kilkanaście sekund, więc postanawiam pójść na środek basenu, aby łatwiej było wprowadzić rybę na spokojniejszą wodę. Udaje się to w miarę szybko i podciągam ją do siebie, aczkolwiek idzie to wolno, gdyż ryba nie daje się tak łatwo pompować. Gdy widzę, że jest już dosyć blisko, wracam na stanowisko, aby tam kontynuować hol, gdyż tutaj jest bardzo ślisko i zamiast podebrania, może być kąpiel w Odrze. Niestety koszyk wchodzi w kamienie, więc muszę się wrócić, ale szybko udaje mi się go wyciągnąć z zawady i ponownie wracam na stanowisko. Na delikatnym zestawie (jak wspomniałem, przypon 0,12 mm, a do niego jest przywiązany haczyk nr 20) nie mogę zbyt pewnie podnieść ryby bliżej powierzchni, a sama też się do tego nie kwapi. Cały czas trzyma się dna. W końcu się podnosi i widzę, że coś przewala się na powierzchni wody, ale nie widzę, co. W końcu widzę gruby "cielakowaty" brzuch i pierwsza myśl: karp? Jednak po chwili widzę całą rybę. Jest to bardzo gruby leszcz, który nie ma ochoty dłużej odpoczywać i znika, zaczynając kolejny powolny marsz. Hol się przedłuża, ręka powoli zaczyna to odczuwać, a ryba sprawia wrażenie, jakby się w ogóle nie męczyła. Chciałbym już zakończyć hol, z myślą, że chyba podeszły i każda kolejna minuta oddala mnie od kolejnych łopat. Jednak zmagania z rybą przedłużały się w nieskończoność i tylko powtarzałem sobie w myślach, aby nie brakło mi cierpliwości i nie postanowił zakończyć walki zbyt szybko. "Prosiłem" ją także, aby dała się szybko podebrać, aby wystarczyło jej sił na spokojne odpłynięcie. W końcu, po bardzo długim przeciąganiu liny, udało się. Piękny leszcz został podebrany. Najpierw odhaczenie haczyka z wargi (piękne, klasyczne zapięcie) i szybkie ustawienie samowyzwalacza. Ryba była na szczęście spokojna, więc nie było potrzeby robienia powtórek i sesja przebiegła błyskawicznie. Po zdjęciu przyszła kolej na mierzenie. Równe 60 cm, a więc życiówka poprawiona o centymetr. Oczywiście, porządnie zbudowana i bardzo waleczna samica, odzyskała wolność i odpłynęła natychmiast.
Bardziej myślałem, że będą działały robaki, ale tej nocy, ani na białe, ani na czerwone, nie miałem nawet brania. Tylko kukurydza. Większych ryb niestety już nie było, dołowiłem jeszcze małego leszcza i trzy krąpie do 33 cm.
Gdy zbliżał się powoli ranek i zaczynało delikatnie świtać, naszła gęsta mgła. Brań nie było od dłuższego czasu, więc zgodnie z planem spakowałem się i poszedłem do auta się przestać. Dochodziła godzina 5, więc nastawiłem budzik na godz. 8. Niby szkoda przespać ranek, ale w tym roku, każdy bez wyjątku, był kiepski, a spać też trzeba. Tuż przed budzikiem, obudziło mnie słońce, które zdążyło dosyć mocno ogrzać wnętrze auta (kolor czarny). Wyskoczyłem więc spod kołdry i powróciłem do łowienia. Ranek był bardzo zimny, ale siedząc przy ognisku, nie odczuwałem tego. Mijały kolejne godziny, a czwartkowych brań nie było. O godz. 11, spakowałem się i pojechałem w inne miejsce - to też było w planach. Tam przez 3 godziny złowiłem małego krąpia i jazia.
Dziś kolejna nocka, więc siedziałem tylko do godz. 14, aby się porządnie wyspać w domu, gdyż kolejne nocne leszcze czekają - mam nadzieję - i spanie będzie najwcześniej w sobotę, za dnia.
Jeśli chodzi o ostateczny wynik, to było kiepsko: 10 krąpi, 5 leszczy, 3 płocie i 2 jazie, ale nowa życiówka rekompensuje wszystko.


Przypon 0,12 mm, haczyk nr 20 - była zabawa. 60 cm, grubej i walecznej samicy.

[2014-03-28 10:42]

Pajan

Brawo!
[2014-03-28 11:30]

wedkarz2309

W piątek, o godz. 13, ruszyliśmy na koleją nockę. Po ostatnich deszczach, mieliśmy niemałe problemy, aby dostać się nad wodę, ale w końcu się to udało i mogliśmy rozpocząć "łowy". Ciśnienie (nie hPa) było ogromne, więc zanim zanęta "doszła" do siebie, zestawy wylądowały w wodzie za samymi przynętami - a nóż, uda się złowić jakąś zupełnie przypadkową sztukę. No i się udało - na kukurydzę skusił się samiec płoci - 32 cm.|

Niestety, do wieczora była to największa ryba, ale na przełomie dnia i nocy, kolega trafia dwa jazie, aczkolwiek, podobnie jak przy płoci, też bez szału, jeśli chodzi o wielkość: 38 i 39 cm.

Poniekąd czekałem na noc, aby spróbować skusić kolejne leszcze. Długo nic się nie działo, więc kolega poszedł spać do auta, ale może po 1,5-2 godz., wrócił. Była godz. 4 rano, a wciąż byłem bez nocnego brania. Robiąc kolejny przerzut, pomyślałem, że założę białego robaka, barwionego na żółto, który najbardziej był barwą zbliżony do zanęty - może to im przypasuje?

Kapitalne branie nastąpiło kilka minut po rzucie. Było takie, jak ostatnim razem, gdy udało mi się złowić dwa nocne leszcze - bardzo mocne, z przestawieniem dolnika, włącznie. Hol był znowu na przyponie 0,10 mm, ale ryba była mniejsza i trwał krócej - "lech" miał tylko 53 cm.

Cały czas siedzieliśmy przy ognisku, gdyż gęsta mgła powodowała, iż wszystko było mokre i nie było to zbyt przyjemne.

Rano, dojechali znajomi, z którymi poznaliśmy się nad Odrą w zeszłym roku. Mariusz (manieku80) usiadł z nami z feederami, a Mateusz (Zelo) ruszył ze spinem.

Przez sporą część dnia, utrzymywała się mgła, a co za tym idzie, było bezwietrznie. Ryby niestety nie brały. Czasami trafiła się mała płoć, krąp, czy pojedynczy jaź, a nawet jazgarze i ukleje - innymi słowy: skubała drobnica.

Późnym popołudniem, zmieniamy miejsce, ale tam też nie dzieje się za wiele - kolega doławia leszcza 54 cm. Przed godz. 20, ruszamy w drogę powrotną.

Jutro chyba zrobię sobie odskocznię i wyskoczę na pstrągi.


Dodam jeszcze, że podczas tej wyprawy, udało mi się przekroczyć liczbę złowionych ryb, z... całego ubiegłego roku. Mimo, iż ta wiosna do udanych nie należy i jest trudno. To pokazuje, jak bardzo słaby był rok ubiegły (najsłabszy, od kiedy łowię w Odrze). Jeszcze 17 sztuk i "300" w tym roku, pęknie.

Tym razem tylko, 53 cm.

[2014-03-30 20:19]

eazy-e-1997

Dzisiaj łowiłem na dziewokliczu  od 6:00 do 13:00. Testowałem nową zanęte płociową (StarFish top secret black) i efekty przyzwoite ok. 40 płoci 20-32cm, 4 krąpie, 1 leszcz, 1 rozpiór. Ryby reagowały tylko na duże przynęty: czerwony robak, biały robak, kukurydza i kanapki co ciekawe najlepsze brania były po przepłynięciu barki/łódki. Nurt momentami ściągający zestawy z koszyczkami 90g. [2014-03-30 20:49]

wojtal

Cześć,
czy płotki miały wysypkę tarłową?

pozdr.
Michał
[2014-03-31 13:50]

eazy-e-1997

tak, ryby miały wysypke tarłową a widziałem u wędkarza obok, że część miała mlecz i ikre [2014-03-31 18:08]

wedkarz2309

Środa (wczoraj), godz. 7.30, wyjazd spod domu i po godz. 8, jesteśmy na miejscu. Wita nas "sympatyczny" poziom wody (jak na wybraną miejscówkę) oraz delikatny deszcz. Szybkie rozpakowanie się i już w pierwszym, czy drugim rzucie, mam całkiem fajne branie na kastery, którym nie potrafił się oprzeć ok. 40 cm leszcz. Jest zapięty bardzo delikatnie i udaje się go uwolnić z haka bez dotykania - wypina się na moją prośbę.
Jeden zestaw posyłam bardzo blisko i co jakiś czas podrzucam kilka-kilkanaście ziaren kukurydzy, z nadzieją, że podejdą klenie lub jazie. Natomiast drugi zestaw ląduje trochę dalej, w okolicach warkocza. Kolega jeden zestaw posyła daleko w okolice napływowych "rozmyć", a drugi kładzie na spokojniejszej wodzie, w głąb basenu.
Dokładnie o godz. 9, na "bliskim" zestawie, mam piękne, typowo kleniowe branie - najpierw delikatne skubnięcia (wyjątkowo nie jedno, a trzy), a następnie, próba zabrania wędki. Typowo kleniowy hol, który z powodu niezbyt imponującego rozmiaru ryby, nie trwał długo i szybkie podebranie ryby. Kleń wielki nie był (43 cm), ale za to miał piękne płetwy dolne (te pomarańczowe), które były bardzo "obfite".
Niestety był to pojedynczy kleń, a regularne dosypywanie małych porcji kukurydzy przez kilka godzin, nie przyniosło nawet brania. Za to na drugiej wędce, "działy" się całkiem fajne brania, ale były to niestety małe leszcze po 30, w porywach 35 cm, krąp ok. 30 cm i trafiła się nam jedna płotka.
Jedno z brań, jest jeszcze piękniejsze od pozostałych i czuć, że na kiju "szamocze" się coś leszczowatego i może być nieco większe od łowionych dotychczas trzydziestaków. Jak się okazało przy brzegu, był to waleczny rozpiór, który miał 30kilka cm. Szkoda, gdyż teraz jest okres ochronny, a tych ryb za często się nie łowi. Podobnie, jak marcowego sandacza, tak i tej ryby, staram się nie dotykać i długo czekać nie musiałem, aż delikatnie zapięty haczyk, wyskoczy z rybiego pyszczka.
W drugiej części dnia, brania się zmieniły na tyle, że były one pojedynczym, bardzo ładnym leszczowym przygięciem, nie do zacięcia. Różne kombinacje, zakładania czerwonego robaka (później nawet małego kawałka, nadziewanego na haczyk, jak przynęta gumowa na hak jigowy), nie przynosiły pożądanych efektów. W końcu zszedłem z przyponem z 0,12, na 0,10 mm i założyłem bardzo mały haczyk, który nadaje się świetnie to jednego białego. Efekt był taki, że zacząłem łowić małe, ok. 20 cm krąpie.
Z wieczora, doczekałem się brania na "bliskim" zestawie, ale przy zacięciu, strzelił przypon w +/- połowie długości. W tym miejscu na dnie jest sporo kamieni i pewnie się przetarł.
Zostalibyśmy dłużej, ale kolega rano musi wstać do szkoły, więc po godz. 21, pakujemy się i jedziemy do domu. W piątek, jedziemy na nockę, z jasnym celem - ładne leszcze (powiedzmy, że takie od 55 cm, to będzie to, po co jedziemy). Czy się uda? Zobaczymy.
Ostateczny wynik, to 1 kleń (43 cm), 6 krąpi (do ok. 30 cm) i 5 leszczy (do ok. 40 cm), a więc bardzo słaby dzień.


Tym razem, tylko 43 cm. [2014-04-03 12:56]

wedkarz2309

Planując kolejny wypad i biorąc pod uwagę wybrane już wcześniej miejsce łowienia, wiedziałem, że będziemy nastawiać się typowo pod leszcza, gdyż jest on na wybranej miejscówce, gatunkiem bardzo mocno dominującym. Pomyślałem więc, że warto by mieć rosówki. Z tej racji, przygotowania do kolejnej nocki, zaczęły się już w czwartek, kiedy to o godz. 23, zadzwonił budzik, dając znać, że to czas, aby wybrać się na pierwsze w tym roku, rosówkowe łowy. Jak się okazało, było ich bardzo dużo i dosłownie z chwilę, uzbieraliśmy ich z kolegą, kilkadziesiąt sztuk.
Michał kończył lekcje tuż po godz. 15, więc aby nie tracić czasu, punkt piętnasta, odbieram od jego mamy prowiant i zabieram go spod szkoły, a następnie jedziemy do wędkarskiego. Dojeżdżając, słyszymy przy skrętach coś niepokojącego. Gdy zajeżdżamy na parking, widzimy wyciek spod maski. Jak się okazuje, jest to płyn od wspomagania. Dzwonię do taty, opisuję sytuację i czekając na niego (kończył pracę), idziemy do wędkarskiego, zrobić zakupy. Na razie nie wiemy, co jest do końca z samochodem i czy da się nim pojechać, a jeśli nie, to czy uda się wziąć z domu jakieś inne auto, więc kupujemy wszystko, ale poza robakami.
Gdy dojechał do nas mój tata, szybko rozwiązał zagadkę - poszła pompa od wspomagania. Nie będę już opisywał szczegółów, ale skończyło się na tym, że pozbyliśmy się paska od wspomagania, wróciliśmy się po robaki i pojechaliśmy na ryby. Momentami ciężko się kręciło kierownicą, ale to akurat było najmniej ważne - liczyło się to, że jedziemy na ryby.
Byliśmy spóźnieni dobrą godzinę i nad wodą byliśmy dopiero o godz. 18. O dziwo i ku naszej uciesze, nikogo nie było, więc mogliśmy się rozłożyć, gdzie tylko mieliśmy ochotę. Pierwsze co, to nazbieraliśmy „przyniesionego” przez wyższą wodę drzewa, aby starczyło na minimum całą noc i wzięliśmy się za łowienie.
Na jednym zestawie biały robak, a na drugi od razu powędrowała rosówka. Na białe od początku zaczęły brać małe krąpie, ale zbliżała się noc, więc nie przerabiałem zestawu, gdyż oczywistym było, że drobnica za chwilę się uspokoi. Natomiast na rosówkę, jako pierwszy skusił się jazgarz, a następnie sumik karłowaty. Trzecie branie, było już z tych mocniejszych. Ba, wręcz atomowe. Był to najprawdopodobniej leszcz, który brał tak przez ostatnie dwa wypady. Wędka momentalnie zawisła na podpórce i poprzez szarpnięcia ryby, "kiwała" się lewo-prawo. Wziąłem kij do ręki i zaczął się, typowy dla leszcza (po takim braniu), powolny odjazd. Niestety po kilku metrach, nastąpiła wypinka. Ajć, szkoda. Owszem, mogła to być ryba, która nawet nie miałaby 60 cm, ale równie dobrze, mógł być to piękny okaz. No trudno, ale i tak bywa. Nie dowiemy się, jakiej wielkości była ta "łopata", więc nie ma co rozpaczać zbyt długo. Drugie takie samo branie nastąpiło już w kolejnym rzucie, ale tylko branie. Ryba się nie zapięła. Co jest? Postanawiam, że jeszcze raz i pokombinuję coś przy zestawie.
Tuż po godz. 20, notuję na rosówkę bardzo delikatne branie. Powolne uginanie się górnej części szczytówki. Także bardzo typowe dla leszcza, ale przecież przed chwilą brały zgoła inaczej - pomyślałem. Po zacięciu hol długi nie był, ale i ryba nie dawała zbyt wiele oznak, że jest na końcu zestawu - tyle, co się od czasu do czasu "drgnęła" i było czuć po ciężarze, że będzie to coś większego, niż drobnica. Jedynie coś tam przy podbieraku "jęknęła". Był to oczywiście leszcz, a dokładniej samica. Miarka pokazała 58 cm. Tylko dlaczego poddała się tak bez walki? I przypomniałem sobie nockę, kiedy brania były identyczne, czasami wręcz niezauważalne i leszcze ciągnęło się niemal, jak przy skręcaniu samego zestawu. Przypomniałem sobie także, że przy tych widowiskowych braniach, nawet taki 50 cm średniak, potrafi na dzień dobry odjechać na hamulcu. Ot, taka leszczowa "filozofia".
Kolejne godziny, mijały na notowaniu delikatnych i powolnych brań oraz na wyjmowaniu leszczy, które za każdym razem zapinały się tak samo - tuż za dolną wargą. Trafiliśmy też po jednym karasiu, lecz wielkością także nie powalały: mój miał 30 cm, a Michała 38 cm. Deszczu miało nie być, ale mimo to, przez całą noc, przechodziły przelotne "kropidła". Po godz. 1, kolega poszedł do auta się przespać, a ja w tym czasie, dołowiłem dwa leszcze, które miały kolejno 49 i 54 cm. Tuż przed szarówką, kompan powrócił do łowów, ale już zbyt wiele się nie działo. Gdy zrobiło się jasno, przestało "mżyć", a zaczęło najzwyczajniej w świecie padać (może nie za mocno, ale jednak). Meteorolodzy zapowiadali piękny i bardzo ciepły weekend, a tu klapa. Deszcz, deszcz i jeszcze raz deszcz. Padało bez ustanku. Ryby przestały brać. Dobrze, że mieliśmy ognisko, przy którym grzaliśmy się nie tylko my, ale i inni wędkarze - chociaż tyle.
W tym deszczu zanotowałem raptem trzy brania. Jeden z najmniejszych leszczy - ok. 45 cm oraz mały jaź i okoń. Poza tym, nie działo się nic. Deszcz padał cały czas i na horyzoncie nie było widać żadnej poprawy. Byliśmy cali przemoknięci, więc postanowiliśmy, że nie będziemy siedzieć do wieczora. Wystarczy tyle godzin w ciągłym deszczu. Spakowaliśmy się i o godz. 13, ruszyliśmy w drogę powrotną. Po drodze widzimy, że termometr wyświetla 7 st. No tak, miało być o dziesięć więcej i słońce. Wielka klapa "zapowiadaczy".
Mimo, iż od początku marca (bo od wtedy jeżdżę na Odrę) jest ciężko o zadowalający wynik i tym razem także nie było zbyt kolorowo, muszę przyznać, że jest to jak na razie, najbardziej udany wypad feederowy w tym roku. Finalnie udało mi się złowić 8 leszczy w przedziale od ok. 45 do 58 cm oraz 6 krąpi, jazia, okonia i karasia srebrzystego, ale były to ryby do 30 cm. Aaa i po raz pierwszy w życiu, zawitał na mojej wędce, tzw., "byczek", tj. sumik karłowaty.
Niestety w poniedziałek przerwa (trzeba się zająć kupnem i montażem pompy od wspomagania), ale oby do środy. Swoją drogą, to maj coraz bliżej i "bolenioza" udziela się z coraz to większą siłą. Oby do maja...
Leszcze są już bardzo mocno nabite ikrą i ktoś mógłby zapytać, dlaczego im przeszkadzam przed tarłem. Moja odpowiedź brzmi następująco: będę jeździł w takie miejsca do momentu, aż zacznie się tarło. Może i łowienie ryb tuż przed tarłem nie należy do najbardziej etycznych, ale uważam, że jak pojadę z kolegą i zajmiemy miejsca mięsiarzom, to mniej ryb zostanie zjedzonych i więcej leszczy się wytrze. Pewnie, że wolałbym teraz ganiać za pstrągami, ale ważniejsze jest, aby chociaż kilka leszczy, jazi, czy płoci więcej, przystąpiło do głównego celu w ich życiu, tj. do tarła.
Co dał mi ten wypad? Myślę, że głównie to, iż zabranie ze sobą rosówek, okazało się być strzałem w "10", gdyż 6 z 8 leszczy (wyjętych), skusiło się właśnie na nią. Poza tym, ryby te, pokazały, jak w jednej chwili, potrafią zmienić "brania" oraz zachowanie podczas holu. Leszcz, który ma bez mała 60 cm, idzie na przyponie 0,12 mm tak lekko, jakby był kilka razy mniejszy. Kilka dni wcześniej, na tym samym zestawie, z rybą o 2 cm większą, miałem długą zabawę, zanim dała się podebrać. Jednak było to po "atomowym" braniu.


Tym razem, ryba wyjazdu, to leszcz 58 cm.

[2014-04-06 18:22]

amur72

wspaniale czyta się twoje opisy wielki szacunek do tego co robisz . Dziękuje
[2014-04-07 22:43]

wedkarz2309

Dzięki kol. amur72 z miłe słowa.


W końcu, po dość długiej nieobecności (10 dni), upragniony powrót na Odrę. W środę (przedwczoraj), o godz. 15, ruszamy w drogę, zajeżdżamy jeszcze do wędkarskiego i o godz. 17, jesteśmy na miejscu. Opady deszczu sprzed dwóch ostatnich dni spowodowały, iż dojazd nad samą wodę jest w koszmarnym stanie, więc zostawiamy auto "pod sosną" i znosimy wszystkie "graty" na wybraną miejscówkę. Gdy wszystko jest już na swoim miejscu, zbieramy drewno na nocne ognisko i gdy je rozpalamy, możemy w końcu zasiąść przy wędkach i skupić się na łowieniu. Jednak najbardziej czekaliśmy na zmrok, gdyż celem wyjazdu był nocny leszcz.
Jeszcze "za widka", na kukurydzę trafiam małą (25-27 cm) parkę płoci, a na białe robaki biorą małe krąpie. Na drugim kiju cały czas jest rosówka - przynęta, która na ostatnim wypadzie, okazała się strzałem w "10".
Gdy zapada zmrok, brania drobnicy ustają i pojawiają się leszczowe brania - takie same, jak poprzednim razem, tj. bardzo delikatne i powolne przygięcia i wyprostowania. Jednak tym razem były to pojedyncze przygięcia (bardzo delikatne, czasami wręcz niezauważalne), których nie dało się zaciąć. Z nastaniem nocy, przyszła także minusowa temperatura, która "zamrażała" przelotki.
W końcu zanotowałem trochę inne branie, a na brzegu wylądował mały karaś srebrzysty, który miał ok. 30 cm. Z czasem, między pojedynczymi "tyci" pojedynczymi przygięciami, zaczęły pojawiać się pewniejsze brania (czyt., więcej, niż jedno przygięcie). Czasami udało się je zaciąć i do godz. 22, kolega miał na rozkładzie 3 leszcze w przedziale od ok. 40 do 53 cm. U mnie było zdecydowanie mniej brań, ale w końcu doczekałem się ładniejszego przygięcia i zanotowałem skuteczne zacięcie. Na brzegu wylądował kolejny karaś. Tym razem 36 cm.
Leszcz brał co chwilę, ale bardzo delikatnie i "krótko". Aczkolwiek kilka brań było ciekawszych, ale albo się wypiął, albo poszedł z hakiem, albo najzwyczajniej w świecie "partoliliśmy" je. Jednak jedno na kilka brań, udało się zacinać i od czasu do czasu, lądował na brzegu samiec z "zaawansowaną" wysypką tarłową.
Różne kombinacje ze zmianą haczyka, czy długością przyponu, nie dawały "chcianych" rezultatów. Jeśli chodzi o przynęty, to rosówka nie działała w ogóle i po jakimś czasie zrezygnowałem z niej, na rzecz białych, czerwonych i kukurydzy - te przynęty "dawały" kontakty z rybami.
Po godz. 2 w nocy, gdy udało mi się zaciąć kolejne "przygięcie", wiedziałem, że mam na kiju nieco większego leszcza i że nie będzie to kilogramowy 40+ cm osobnik. Po spokojnym holu na przyponie 0,10 mm, podebraniu i zmierzeniu, miara pokazała 56 cm - jak się później okazało, była to ryba wyjazdu.
Był to oczywiście samiec, który miał typowo tarłowy "złoty" kolor. Był cały "wypryszczony" oraz wypływał z niego mlecz. Z kolejnym (54 cm), było to samo. Miał także (nie tylko on) świeże ślady, świadczące, iż odbywają tarło. Po kilku takich rybach stwierdziliśmy, że to nasz ostatni wypad na kwietniowego leszcza i nie będziemy im przeszkadzać - niech się mnożą.
Przed świtem, kolega trafia dwa karasie. Najpierw 39 cm, a następnie ok. 30 cm. Gdy wyszło słońce, wszystko zaczęło odmarzać, a brania stały się... jeszcze delikatniejsze. Były to ledwo widoczne bardzo powolne przygięcia - te nocne, w porównaniu do tych dziennych, były po prostu mocne (chociaż nie jest to odpowiednie określenie). Udało mi się zaciąć jedynie dwa takie brania. Najpierw na brzegu wylądował ok. 30 cm karaś, a następny był 45+ cm leszcz. Gdy zrobiło się ciepło, brania ustały całkowicie. Owszem, przed południem trafiły się dwa "rodzynkowe" brania, ale był to mały jaź i boleń.
Nie działo się nic, ale było szkoda pięknej pogody, więc postanowiliśmy odwiedzić inne miejsce, z nadzieją, że może uda się zdjąć jakiegoś klenia. Owszem, zanotowałem dwa piękne brania (nie był to kleń), ale oba "spaprałem" - pewne branie i zacięcie bez jakiegokolwiek oporu, jakby na końcu zestawu nie było w ogóle ryby. Posiedzieliśmy przy wiosennym słońcu do godz. 15 i ruszyliśmy w drogę powrotną.

Tytuł, jaki nadaliśmy tej wyprawie, to: wypad niewykorzystanych szans.

Boleń ganiał ukleje, jak szalony - a to dopiero połowa kwietnia. Ciśnienie jest ogromne. Trzeba to jakoś wytrzymać - może pstrągi z górskich rzek, może opaskowy kleń, a może to i to. Czymś będzie trzeba się zająć. Byle do majówki!

Ps. To taka relacja na szybko - sorki za ten "nieład".



Ryba wyjazdu - 56 cm.

[2014-04-18 07:55]

amur72

Witam i nie ukrywam że czekałem na kolejną relacje z wyprawy na wspaniała naszą rzekę do której mam 80km .Gratuluje wspaniałych okazów .
[2014-04-19 21:26]

dawid73132

Witam i nie ukrywam że czekałem na kolejną relacje z wyprawy na wspaniała naszą rzekę do której mam 80km .Gratuluje wspaniałych okazów .


Racja :) Miło się czyta :) [2014-04-19 23:16]

wedkarz2309

Bardzo mi miło :)



Wczorajszy dzień, to... "piknik" nad wodą. Ale od początku.
O godz. 8 rano, ruszam spod domu z jednym koleją i jedziemy po drugiego. Będąc już na miejscu, zostawiam chłopaków i jadę po najmłodszego uczestnika "wyprawy". Jest to 14 letni chłopak, który chce pogłębiać swoją wiedzę nt. wędkarstwa, a przede wszystkim, jak chyba każdy z nas, łowić ryby.
Gdy wróciłem z nim, poszliśmy na wybrane miejsce, rozpakowaliśmy się i zestawy poszły do wody. Tego dnia, ustawiliśmy się typowo pod klenia, z wątróbką na haku.
Brania były od razu, ale były to pojedyncze strzały. Małe klenie, krąpie? Z pewnością nie były to duże ryby, ale zaintrygowany tą sytuacją, postanowiłem przerobić zestaw na delikatniejszy. Mały haczyk, mały kawałek wątróbki i... na brzegu wylądował mały, ok. 30 cm kleń. Krystian łowił na bata ukleje, trafił też kilka niedużych leszczy, a także rocznego sandacza. Piotrek złowił kilka uklei na białe, a Michał pod wieczór trafił leszcza 45 cm i krąpia 32 cm.
Tak więc, każdy coś złowił, jednak ten wypad był "wyjątkowy" pod względem podejścia do łowienia. Typowy light, cały dzień przy ognisku i tyłem do wędek. Dużo rozmów, kiełby, ziemniaki i kanapki z ogniska,a także wrona(?), która miała w okolicy gniazdo i ganiała dwa orły - to była atrakcja dnia. Taki typowo piknikowy wypad - a co tam, raz na kilkadziesiąt wypadów można sobie pozwolić.


Cel wyprawy - kleń.

[2014-04-20 08:52]

amur72

Witam serdecznie! Fajnie, że kolega spędza tyle czasu nad rzeką i opisuje to potem tak dokładnie. Bardzo dziękuję! A może jakaś książka z tego pisania powstanie? Życzę spełnienia marzeń na łowiskach i kolejnych rekordów.
[2014-04-20 11:28]

wedkarz2309

Kol. amur72 , żeby pisać książki, to trzeba umieć pisać, a te moje relacje, to takie amatorskie bazgroły. Dzięki i Tobie także życzę wielu rekordowych ryb.


Do boleni zostało już na prawdę niewiele, ale jeszcze ten jeden raz, trzeba było gdzieś wyskoczyć. Zaplanowałem więc poniedziałkowy wypad na opaskę z feederami, z jasnym celem: próba złowienia jazi. Ale niestety, tak samo, jak w sobotę, tak i w poniedziałek, woda okazała się być zbyt duża, a na domiar "złego", przez cały dzień rosła i ponownie płynęło dużo syfu. Byłem więc zmuszony, wybrać inną miejscówkę.
Nad wodą byłem tuż po godz. 8 rano. Na białego robaka od pierwszego rzutu, brały małe krąpie, natomiast na kukurydzy, była cisza. Zestaw z robakiem/robakami, ciągle rzucałem w to samo miejsce i z czasem podeszły trochę większe krąpie 25-30 cm.
O godz. 10, gdy na kuku nadal nie było efektów (jeden mały krąp), założyłem czerwonego robaka. Chwilę po rzucie, podszedł do mnie "człowiek z blachą". Dałem mu dokumenty, otworzył rejestr i... zaczął drążyć, dlaczego "8" jest poprawiona i gdy mu odpowiedziałem, że niewyraźnie mi się napisała i poprawiłem ją tak, aby było widać, że to "8", zaczął się dopytywać, czy aby na pewno, czy to nie jest poprawione z "7", na "8". W końcu dał się przekonać, że to, co mówię, jest prawdą i gdy sprawdzał dalej, na czerwonego robaka nastąpiło bardzo fajne branie. Żadnych szarpnięć, po prostu przygięło szczytówkę, by po kilku sekundach wyprostowało ją i ponownie przygięło. Kontrolujący spisywał coś na kartkę, a ja w tym czasie podszedłem do wędki i zacząłem hol. Jak się okazało, było to odrzański okoń. Gdy tylko go zobaczył (kontrolujący), stwierdził, że taki jest już fajny na patelnię. Ja mu na to, że wypuszczam ryby. Nic się już nie odezwał, oddał dokumenty i poszedł w stronę kolegi (także strażnika), który wracał już od innych wędkarzy. Miara pokazała 33 cm i po szybkim zdjęciu, ryba odzyskała wolność.
Przed południem, gdy znowu zaczęły brać bardzo drobne krąpie, założyłem kukurydzę i pomogło to na tyle, że te małe przestały brać, a zaczęły meldować się trochę większe (do 31 cm). Jednak niedługo po tym, pojawiły się fajne brania, a na brzegu zaczęły lądować... 30kilku centymetrowe bolenie, które z furią atakowały w kukurydzę - podobnie było w tym miejscu na jesieni. Po kilku sztukach, nastąpiła cisza.
Przed godz. 18, ponownie pojawiły się krąpie. Trafiły się też dwa nieduże leszcze. Jeden z nich, oprócz mojego haczyka, miał w pyszczku jeszcze drugi. Uwolniłem więc go z dwóch "kolczyków" i odpłynął.

Jedna z kolejnych ryb, była trochę większa od pozostałych. Do brzegu dała się doholować bez "protestów", ale pod nogami, zaczął się taniec na małym druciaku i przyponie 0,10 mm. Jak się okazało, był to jaź (na oko 37-38 cm). Później złowiłem jeszcze kilka krąpi, a gdy nastała noc, liczyłem po cichu na większego lecha. Zwinąłem się przed godz. 23, ale nocnego brania nie uraczyłem.
Łącznie na brzegu wylądowało bez mała 30 krąpi, 2 leszcze, jaź, okoń, a także jazgarz, ukleje i bolenie. Był to ostatni wypad przed wyczekiwaną od dawna majówką - bolenie tuż, tuż.


Podwójnie "zakolczykowany" leszcz.

[2014-04-30 06:46]

swyniu

a co tutaj taka cisszzzzzzzzzza :)  ??????????????

[2014-05-20 20:03]

wedkarz2309

Po piątkowych, porannych boleniach, tak się złożyło, że wieczorem, znowu wylądowałem nad Odrą. Tym razem z feederami. Cel, to nocny leszcz, ale tak na poważnie, pojechałem na ryby po to, aby nie siedzieć w domu. Tak więc, główny cel wyprawy, to posiedzenie na łonie natury, a przede wszystkim, wyspanie się. Te leszcze, to tak przy okazji.

Nad wodą byliśmy (pojechałem ze znajomym) po godz. 20. Gdy zajeżdżamy, spotykamy kolegę po kiju (manieku80), który łowi wieczorne podleszczaki 30-35 cm. Witamy się, zamieniamy kilka zdań i idziemy nazbierać drewna.

Przed zapadnięciem zmroku, łowię jeszcze kilka uklei, tak na wszelki wypadek, jakby chciało się komuś zapolować za sandaczem. O godz. 22.30, w końcu posyłam zestawy do wody. Jest nas trzech, więc postanawiam od razu założyć jedną ukleję. Pod leszcza jest 5 zestawów, a do tego są różne, więc jak będzie "chciał", to ktoś powinien zacząć go łowić, a ukleja na jednym zestawie, to szansa na rybę z zębami.

Niestety, z nadejściem nocy, brania się skończyły. Mariusz trafia bodaj dwa małe leszcze, a Michał krąpie. U mnie cisza.

Przed godz. 2, Mariusz się pakuje i jedzie do domu. Ja zatem, wchodzę na jego miejsce, co pozwoli mi, posyłać zestawy w ciekawsze (oczywiście dla mnie) miejsce. Efekt jest taki, że może po pół godz., wyjmuję pierwszego leszcza. Taki nie za duży, 45+ cm. Brał tak delikatnie, że nie widziałem brania - po prostu chciałem przerzucić zestaw.

Tej nocy, nie wydarzyło się już nic. Dopiero o wschodzie słońca, tuż przed godz. 5, mam piękny "przerywany" odjazd na uklei. Jak się okazało, był to mały sandacz. Wyglądał na około wymiarowego, a miarka pokazała 50-51 cm. Rozmiarówka "jazgarzowa", ale grubas z niego był niesamowity. Pamiątkowe zdjęcie, z pierwszym osobnikiem tego gatunku, w tym roku i do wody. No, w marcu był taki ok. 65 cm, ale w okresie ochronnym się nie liczy.

Gdy robi się całkowicie jasno, rusza się mała ryba. Łowię kilka krąpi i dwa leszcze, ale małe. Jeden ma ok. 30, a drugi ok. 45 cm.

Przez cały dzień, nie dzieje się nic. Był to z założenia wypad "piknikowy", więc się trochę człowiek poopalał, był też czas na "poganianie" w wodzie. Gdy było już zbyt gorąco, przyszedł czas na leniuchowanie w cieniu. Cień znajdował się dobrych kilkadziesiąt metrów od stanowisk, co spowodowało, iż przegapiłem jedyne branie dnia. Branie na ukleję, którą coś trochę pokiereszowało.

Z wieczora, kolega zalicza na ukleję "uklejowe" branie, a na brzegu ląduje ok. 30 cm "pistolet". Pod wieczór, ma drugie branie, ale już zdecydowanie pewniejsze i tym razem, jest to sandacz, równo 50 cm.

Po godz. 18, zwijamy się i ruszamy w drogę powrotną. 22 godz., podczas których, planem było wyspanie się, okazało się być godzinami bezsennymi. A zatem, druga doba z rzędu, bez spania. Dały w kość, dziś prawie cała niedziela przespana. Tej nocy, też trzeba się wyspać, gdyż z powodu obecnych upałów, przerzucam się tylko i wyłącznie na nocne łowienie. No, na wieczorno-nocno-poranne, które chcę "zaliczyć" jutrzejszej nocy.


Półmetrowy "jazgarz".

[2014-06-08 19:12]

wedkarz2309

Jednak się skusiłem. Z zapisaniem się, czekałem do ostatniej chwili, aby mieć "przed sobą", w miarę wiarygodną prognozę pogody (ze spinningiem to bym się mógł pokusić, ale nie lubię łowić feederami w deszczu).

W piątek, 13-go czerwca, tuż przed zamknięciem sklepu, zjawiam się wraz z kolegą w sklepie GRYF, u Marka, w celu zapisania się w "ostatnim momencie" na zawody. Przy okazji dokupujemy brakujące "smakołyki" (część mamy od Pawła, forumowego gruncika28).

Sobota, godz. 15, ruszamy z Lubina, a w Ścinawie dołącza do nas kolejny uczestnik zawodów, "prywatnie" kolega od lat - Paweł (jokeras). Nad wodą, w porcie, zjawiamy się o godz., 16. Trafiamy na znajomych, ale nie mamy czasu nawet porozmawiać, gdyż mamy niespełna godzinę, na zrobienie zanęt. Niestety Gruncik także ma zawody (MO, które wygrał - gratuluję!), więc nie mógł nam użyczyć swoich wiader, sita, itd. Nie mógł też, przygotować nam zanęt w sposób bardziej profesjonalny - z całą pewnością jest w tym wprawiony. Musieliśmy poradzić sobie jednym wiadrem 25 l, dwoma dyszkami "po farbach" i sitem z dużymi oczkami, które nie pasowało do żadnego wiadra - nawet nie sprawdziliśmy wcześniej, czy pasuje.

Zatem, szybkie "przetarcie", po którym i tak mieliśmy masę grudek, a następnie "zabawa" w mieszanie oraz klejenie kul. Oczywiście nie zdążyliśmy zrobić wszystkiego, a już musieliśmy jechać na miejsce zbiórki. Tam czekali już na nas niemal wszyscy "startujący", w tym kolega Mariusz (manieku80), którego poznaliśmy w zeszłym roku nad Odrą. Jest on "nie stąd" i w zawodach jest, jako gość.

Losowanie ostróg. Zapisaliśmy się, jako ostatni, więc nam pozostała... niewylosowana przez nikogo główka. Szczęście się do nas uśmiechnęło, gdyż została nam całkiem dobra miejscówka, której ukształtowanie znam dosyć dobrze, jednak przed startem, zbadałem dokładnie dno, aby wiedzieć "co, gdzie i jak", gdyż dosyć dawno na niej nie łowiłem.

Po losowaniu, jedziemy szybko na stanowisko nr 6 i kończymy przygotowania, związane z zanętą. Po tej czynności, kręcę nowe zestawy (brakło na to czasu wcześniej) i staram się uporządkować stanowisko, aby mieć możliwie wszystko pod ręką.

Godz. 18.30 - jest sygnał, który oznacza START, a ja nie mam w ręku kul, w koszyku nie ma zanęty. Widzę (i słyszę), jak inni zawodnicy już nęcą, więc szybko nabijam koszyk, zakładam przynętę na haczyk i posyłam zestaw w wybrane miejsce. Chcę się wziąć za wrzucanie kul, jednak natychmiastowe branie, nie pozwala mi na to. Szybko łowię pierwszą rybę, którą jest ok. 15 cm krąp. Podczas wrzucania kul, wyjmuję jeszcze dwa krąpie.

Po zanęceniu, łowię na przemian krąpie i ukleje. Są to małe sztuki, od 10 do 20 cm. 20kilka, to już te "duże". Rzuty muszą być bardzo precyzyjne , gdyż niewielki błąd, to dłuższa strata czasu, zazwyczaj bez brania. Kolega z napływu łowi same ukleje, a ja mam w siatce naście ryb. Przenosi się więc do mnie i razem odławiamy małe, ale bardzo nabite krąpasy. Znajomy łowi ok. 30 cm rozpióra, a ja trafiam między krąpiami, 5 płotek.

Gdy zaczyna się ściemniać, brania są coraz zadrze. Wykorzystując ten moment, nęcę nocną miejscówkę, z nadzieją, że podejdą leszcze i uda mi się je przytrzymać. Niestety, z nęconego za dnia miejsca, nie ma już brań, a w nocną miejscówkę, gdzie miały być leszcze, weszły ukleje, które się nie liczą.

Aby nie tracić czasu, aż zaczną się brania "prawidłowych" ryb (albo i nie zaczną), przeniosłem się z jednym kijem na napływ i już w pierwszym rzucie, mam krąpia, a następnie małego, ok. 28-30 cm leszcza. Przez całą noc, regularnie, odławiałem z tego miejsca krąpie. Na zapływie, miałem tylko jedno branie, łowiąc krąpia.

Korciło, aby drugi kij też ustawić na napływie, jednak "intuicja" nie zawiodła i na sam koniec nocy, mam branie, na które czekałem. Leszcz kilkukrotnie się "szamotnął" na początku i niemal bez walki, dał się wprowadzić do podbieraka. Oceniamy go na ok. 45 cm i dobry kilogram wagi.

Gdy zaczyna świtać i na napływie zaczynają gościć uklejki, przenoszę się całkowicie na miejscówkę, z dnia poprzedniego. Krąpie pojawiają się, gdy tylko robi się jasno i odławiamy je regularnie do godz. 7. W międzyczasie, spinam dwie sztuki z rzędu, pod samymi nogami. Okazało się, że haczyk się trochę stępił. Po wymianie na nowy, spinek już nie było. Na dwie godziny przed końcem zawodów, wszystko siada, brania ustają. Ryba ewidentnie odeszła. Idę więc z jednym kijem na warkocz i odławiam małe kiełbie. Może pół godziny przed końcem zawodów, wykonuję daleki rzut, w środek basenu i... jest krąp. Przypadek? Być może, ale posyłam natychmiast tam oba zestawy i doławiam drugiego. Ostatnią rybę łowię po sygnale, który oznaczał 5 minut do końca zawodów. Ajć, gdybym nie zajął się tymi kiełbiami, tylko poszukał wcześniej tych krąpi...

9.00 - koniec zawodów. Zanim dochodzi do nas sędzia, jesteśmy już spakowani. Kolega rozmawia przez tel., więc najpierw ważone są moje ryby. Waga pokazuje 4650 g. U kolegi jest niestety tylko 1800 g. Łącznie mamy 6450 g. Ważony jest także leszcz, kandydat do ryby zawodów. Waga pokazała 1060 g.

Płuczemy i rozkładamy siatki, aby schły i idziemy na miejsce zbiórki, oczekiwać na ciepły posiłek, który powinien zaraz przyjechać. Po skonsumowaniu, następuje ogłoszenie wyników.

Najpierw wyniki gości. Mariusz złowił 3190 g, jednak nieoficjalnie, przekroczył 4 kg, gdyż część ryb mu uciekła. Powód: silny wiatr, który się zerwał z wieczora, przestawił mu siatkę i zanim się zorientował, trochę ryb odzyskało przedwcześnie wolność.

Następnie odczytywanie wyników, uzyskanych przez zawodników z naszego koła. Miejsce czternaste, ..., dziesiąte..., piąte, czwarte. A więc podium jest na pewno. Niestety, nasze nazwiska zostały wyczytane już przy trzecim miejscu.

Na końcu jeszcze nagroda za rybę zawodów. Szczęście dopisało po raz trzeci (przy trzecim występie na tych zawodach), gdyż znowu „trafiło na mnie”.

Pamiątkowe zdjęcia grupowe, pożegnanie się i jedziemy do domu.

 


Na koniec jeszcze kilka liczb i małe podsumowanie.


Wyniki indywidualne (kolejność "wiekowa" - od najstarszego): 

Mariusz (manieku80): 3190 g, miejsce 5.

Paweł (jokeras): 1980 g, miejsce 12.

Mariusz (wedkarz2309): 4650 g, miejsce 1.

Michał: 1800 g, miejsce 14.


Podium:

I miejsce: 3890 + 2840 = 6730

II miejsce: 4320 + 2150 = 6470

III miejsce: 4650 + 1800 = 6450


Ryba zawodów:

Leszcz 1060


Osobiście, udało mi się złowić kilkadziesiąt krąpi (myślę, że 50+), 6 płoci, 2 leszcze i ok. 10 kiełbi. Do tego ryby, które nie poszły od siatki, tj. dużo uklei i niewymiarowy kleń.

 

Pełne wyniki oraz zdjęcia, dostępne są na stronie koła:

http://klubnatura.elubin.pl/wyniki/2014/wyniki_nocne_druzynowe_gruntowe_2014.htm

http://klubnatura.elubin.pl/galerie/2014/Zawody/nocne_druzynowe_gruntowe_2014/album/index.html

 

Osobiste wrażenia? Organizacja i atmosfera super - tutaj nie ma się do czego przyczepić.

 

Ocena własnej osoby? Tutaj niestety nie jest tak kolorowo:

- ani razu nie wybrałem się na trening (tutaj winę zrzucam na bolenie), więc nie miałem pojęcia (poza teoretycznym), czego się spodziewać. Ostatnio na tym odcinku Odry, tą metodą, łowiłem... rok temu, na zawodach,
- niestety, ale znowu "zadziałała" zasada: wszystko na ostatnią chwilę. Przez to, nie mogłem się skupić na jak najlepszym zrobieniu zanęt - wszystko było robione w wielkim pośpiechu, niedbale, itp.,
- nie zrobiłem sobie żadnego przyponu i za każdym razem, musiałem go wiązać podczas zawodów, tracąc czas na "kręcenie",
- brakło mi zanęty "koszykowej" i musiałem przez kilka ostatnich godzin, łowić jakąś zapasową, którą miałem w aucie,
- z nęcenia także nie jestem zbytnio zadowolony (m.in., nie udało mi się przytrzymać ryb do końca zawodów),
- sporo przed końcem, brakło mi... jednego rodzaju przynęt,
- wyślizgnął mi się jeden krąp podczas rzutu ("wierzgnął" się) i nie trafiłem do siatki,
- nie udało się osiągnąć celu: wygrana i indywidualnie wyższy wynik, od drużyny z drugiego miejsca,
- pewnie by się jeszcze coś znalazło.

 

Ale są i "myślniki", z których jestem/powinienem, być zadowolony (z góry sorki, że napiszę o sobie "chwaląco"):
- przez 12 godzin (od startu, do godz. 7 rano), udawało mi się regularnie odławiać ryby - dłuższe przerwy bez brań, nie istniały (no, w godz. 7-9, wyglądało to już zupełnie inaczej, ryba odeszła - ale o tym napisałem wyżej),
- gdy na początku nocy brania ustały, nastąpiła szybka reakcja i natychmiastowe znalezienie ryb w innym miejscu,
- żadna ryba mi nie padła w siatce, odpłynęły wszystkie,
- udało się zrobić najwyższy wynik indywidualnie (spośród 29 zawodników - się poszczęściło),
- udało się złowić największą rybę zawodów (spośród 58 zestawów - się poszczęściło),
- to chyba wszystko.

 

Z tego miejsca, pragnę pogratulować zwycięzcą, a także każdemu, kto wziął udział w zawodach.

[2014-06-16 17:14]

wedkarz2309

Woda mała, czas bolenia minął (w moim przypadku), więc mogłem nareszcie wybrać się z feederami, na jedną z wielu odrzańskich opasek. Nad wodą pojawiłem się wczoraj, w okolicach południa. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale zacząłem od przyponów 0,14 mm. Na opasce, przy feederach, to niemal, jak strzał w kolano. Głównym celem, był opaskowy kleń.

Pierwsze branie - przypon przetarty na kamieniach. Drugie branie - przypon przetarty na kamieniach. W obu przypadkach, straciłem ryby w tym samym miejscu, więc przeniosłem się w to miejsce, aby nie tracić więcej ryb. Trzecią rybę już udało się wyjąć. Był to krąp między 25, a 30 cm. Tym razem przypon nie został nigdzie przetarty, ale komfort z taką grubością, na takim łowisku, był przynajmniej nijaki. Pozmieniałem więc w obu zestawach przypony na 0,18 mm.


Kolejna ryba, to... pierwsza w tym roku, i będąca jeszcze w okresie ochronnym, brzana. Mała, niespełna 40 cm, siłaczka. Przy kolejnym rzucie, mam cel wyprawy: klenia. Jednak wielkością nie powalał. Miał ok. 35 cm. Trafiam jeszcze ze dwa krąpie i drugiego, równie małego (30+ cm) klenia. Coś się dzieje, ale jest to sama drobnica.

Postanawiam więc, przenieść się w inne miejsce opaski, gdzie zawsze łowiłem najwięcej kleni. Najpierw robię dwa kursy, z "gratami" i gdy idę już po same wędki, widzę z daleka, że jeden z feederów jest bardzo mocno wygięty (dolnik przyblokowany na kamieniach, więc nie było opcji podniesienia kija przez rybę). Nie mam w zwyczaju "lecieć" do brania, więc na spokojnie szedłem w stronę wędki, Jednak, gdy zrobiłem kilka kroków, zacząłem delikatnie słyszeć... uciekającą szybko żyłkę z kołowrotka. Przyspieszyłem więc kroku i wziąłem kij do ręki. To, co było na kiju, było po prostu wielkie. Nie mogłem nic zrobić. Stałem i patrzyłem się, jak rybkso schodzi z nurtem w dół rzeki, wybierając w szybkim tempie, kolejne metry żyłki. Postanowiłem więc iść za rybą. I to był błąd. Napięty przez rybę zestaw, został nieco poluzowany (czyt., stał się trochę mniej napięty) i koszyk w tym momencie wleciał między kamienie, a kołowrotek ucichł. Po chwili udało mi się uwolnić koszyk z kamieni, jednak ryby na kiju już nie było. Przypon 0,18 mm, przetarł się. A może pękł? Jednak wydaje mi się to mało prawdopodobne. Przypon strzelił mniej więcej, w połowie długości - tutaj o przetarcia jest bardzo łatwo. Co to była za ryba? Mogę tylko zgadywać. Kleń? Raczej nie, gdyż takiej jazdy nie robiły mi przeszło 50 cm sztuki. Duży leszcz? Chyba nie. Najbardziej mi to pasowało do WIELKIEJ brzany. Łowiłem już z tego miejsca sztuki do 60+ cm, ale one nawet nie były w stanie tego hamulca ruszyć w początkowej fazie holu, a ta sztuka, nie miała z tym najmniejszego problemu. Cokolwiek to było, było WIELKIE.

No trudno, trzeba się pocieszyć tym, że to była brzana, a jak wiemy, mają one teraz okres ochronny, więc nic się nie stało, nie ma czego żałować - przyjdę po nią w lipcu.

Wziąłem więc obie wędki i poszedłem na kleniowe miejsce. Już w pierwszym żucie, trafiam 30+ cm malucha, a w drugim, w końcu siada nieco większy, aczkolwiek, do miana "duży", jeszcze mu brakuje. Czwarty kleń dnia, miał dokładnie 44 cm. Wziął na tym samym feederze, co niedoszłe brzanisko, ale nie był w stanie zrobić na kołowrotku nawet jednego "tyknięcia". A jak wiemy, kleń lekko nie bierze.

Po 10 minutach, kolejne branie i tym razem "mały średniak". Na oko, około 40 cm. Po tych trzech szybkich strzałach, następuje cisza. Późniejszym popołudniem, zjawił się znajomy, który natrzepał małych, 15-20 cm okoni na spina.

Pod wieczór, gdy przyszedł mi potowarzyszyć inny kolega (jokeras), ruszyły się krąpie (kilka sztuk do 33 cm) i trafił się szósty kleń. Ten był najmniejszy, miał niespełna 30 cm.

Gdy się już zwijam (godz. 23), trafiam w ostatnim rzucie, jeszcze jednego krąpia.


Ostateczny wynik, popołudniowej zasiadki, to 7 krąpi do 33 cm, 6 kleni do 44 cm  oraz będąca obecnie w okresie ochronnym, mała, niespełna 40 cm, brzana.


Jeden, z sześciu, kleni - 44 cm.

[2014-06-19 09:04]