Odrzańskie spinningowanie - relacje z wypraw:)

/ 1088 odpowiedzi / 290 zdjęć

Ten wątek został zablokowany - nie możesz odpowiadać na posty

emil30


Wczoraj trzy godziny nad Odrą w Ratowicach jeden leszczyk ok30cm i boleń 50cm z gruntu na rosówkę. (2014/05/26 15:04)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

wedkarz2309


No to trafił Wam się przyłów - gratuluję.


W dniu wczorajszym, wybrałem się ponownie na odrzańskiego bolenia. Nie zrywałem się z łóżka, aby być nad wodą przed wschodem słońca. Na spokojnie wstałem sobie po godz. 6, wykonałem swoje obowiązki, ruszyłem w drogę i na miejscu byłem o godz. 9.
Jak się okazało, kamienne ostrogi są już po części poodsłaniane, ale dużo traw jest jeszcze w wodzie. Pierwszą miejscówkę obławiam z brzegu, ale widząc te błoto i topiąc się w nim, odpinam dolną część spodni, ściągam skarpety i zaczynam brodzenie w butach. Nie wchodzę głęboko, co najwyżej po kolana. Bolenie widać i słychać. Co prawda nie są to kabany, ale w końcu na wodzie coś się dzieje.
Pierwszej namierzonej ryby, nie udaje mi się zdjąć. Gdy zbliżam się do kolejnej główki, staram się podejść jak najciszej. Na początek obławiam napływ i staram się "zahaczyć" przynętą o przelew. Niestety, przynęta zatrzymuje się na nim i nie chce się odczepić. Podchodzę więc (będąc w wodzie) bardzo powoli i możliwie schylony, odczepiam ręką przynętę. Skoro już się znalazłem na szczycie, to postanowiłem wykonać przed siebie daleki rzut, aby przeprowadzić wobka przez cały warkocz. Już w pierwszym rzucie, nastąpiło pewne branie, a ryba po zacięciu zaczęła się szamotać. Trwało to dosłownie chwilę i później, już bez żadnej walki, doholowałem bolka pod nogi. Szybka fota, szybkie zmierzenie (53 cm) w wodzie, aby ryba była poza nią możliwie krótko i zwrócenie wolności.
Schodząc w dół rzeki, obławiam kolejne miejsca, ale bez efektu. Jedynie "znajduję" martwą brzanę, ok 60 cm. Postanawiam pojechać na inny odcinek Odry. Tym razem zakładam sandały, wskakuję w kąpielówki i brodzę trochę głębiej - tak do pasa. Niestety w niektórych miejscach jest zbyt głęboko i jestem zmuszony iść brzegiem, uważając na suche patyki, puszki, butelki, itd. Bodaj dwie główki w dół, widzę, jak na szczycie grasuje boleń, atakując co chwilę stado uklei. Gdy w końcu zbliżam się wodą na jego rewir, wykonuję pierwsze rzuty tak, aby przynęta przechodziła przez przelew i od razu, w tych samych rzutach, obławiam także napływ.
Gdy to nie przynosi wyczekiwanego trzepnięcia, skradam się na sam szczyt, kucam w trawach i posyłam przynętę w okolice ostatnich fragmentów warkocza. Gdy wobler jest +/- w połowie drogi, następuje pewne branie, które kwituję natychmiastowym zacięciem. Ryba duża nie jest, ale od razu daje się wyczuć, że nie będzie to też 50 cm "ukleja". Jakichś specjalnych odjazdów nie ma, ale ryba trzyma się mocno swojej wody i nie daje się tak łatwo podciągnąć do siebie. Stwierdzam, że nie będę go ciągnął na sam przelew, więc wchodzę bardziej w głąb klatki, aby tam na spokojnej wodzie go podebrać. Oceniam go na 60 cm, ewentualnie 59 cm. Miarka pokazała równe sześć dych. No, powiedzmy, że taki już między małym, a średnim.
Ten połknął przynętę głęboko i tylna kotwica wbiła się w pokrywę skrzelową i samo skrzele. Jednak po baaardzo delikatnym zabiegu, udało się wypiąć rybę bez - mam nadzieję - większego uszczerbku na zdrowiu i jeszcze nie raz będę go widział, jak gania swoje ofiary.
Schodząc niżej, bolenie zaczynają pokazywać się coraz rzadziej. Na wieczór, jadę w jeszcze inne miejsce. Miałem wielką nadzieję, że ta pora dnia, da kolejne bolenie i w końcu będzie coś konkretniejszego. Ale niestety, przed wieczorem wszystko ucichło i tak pozostało już do ciemka. No, jakieś tam bardzo sporadyczne, pojedyncze ataki były - takie, jak przez pierwsze trzy tygodnie maja.


Jeden z dzisiejszych - 60 cm.

(2014/05/27 11:51)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

emil30


Gratulacje Mariusz.
Sorki ale omyłkowo dodałem wpis nie tam gdzie trzeba. (2014/05/27 17:38)

wedkarz2309


Na sobotnie bolenie (tj., dzisiejsze), byłem wstępnie umówiony już od kilku dni, ale... nie wytrzymałem i pojechałem już wczoraj. Chociaż tak na kilka godzin, gdyż ostatnio byłem w poniedziałek, a 2 razy w tygodniu, to tak trochę za mało i ciężko było usiedzieć w domu.
Początkowo miałem jechać z kolegą, ale ostatecznie niedoszły kompan wyprawy, został w domu, gdyż ma remont, ale postara się, nadrobić to w niedzielę.
Na spokojnie się wyspałem, wyszykowałem, po drodze zajechałem na stację, zatankować auto. Podjechałem też do taty, który był na działkach i nad wodą znalazłem się w samo południe.
Woda po kolejnych opadach deszczu, znowu poszła trochę do góry i przez cały dzień, powoli, ale jednak rosła. To powodowało, że wiele główek było zasyfionych, ale (może zabrzmi to nieskromnie - sorki) z "lekcji" sprzed lat, wiem, które są zasyfione, a które są czyste zawsze, nawet, gdy woda rośnie i niesie ze sobą pełno syfu. Wybrałem się więc na te czyste i zacząłem przedzieranie się przez pokrzywy.
Po obłowieniu kilku główek, widzę, że ostatnie ochłodzenie, uciszyło trochę bolenie. Jednak gdzieniegdzie się one pokazywały. Pierwszego namierzam na 4, może 5 ostrodze. Było to te same miejsce, gdzie złowiłem pierwszego w tym roku bolka z dużej wody (dokładnie tydzień temu). Tak więc, wiedziałem, że z brzegu mogę go zdjąć tylko z tego samego miejsca, co poprzedniego. Skradłem się więc tam i na początek kilka rzutów, obławiających przelew. Po bezowocnych przeprowadzeniach, pierwszy rzut daleko w warkocz. Może 10 metrów ode mnie, następuje pewny atak. Niestety znowu "ukleja". Miara pokazała 51 cm.
Schodząc niżej, najwięcej czasu tracę na przedostawanie się na główki (błąd, że dziś postanowiłem nie brodzić). Dostrzegam auto i zwijającego się spinningistę. Niestety, robię po nim główki. Ale po obłowieniu kilku miejscówek, widzę, że dalej nie szedł. Ba, od dużej wody, na pewno nikt nie łowił niżej, gdyż kilkudziesięciometrowej grubości pas wysokich pokrzyw, skutecznie odstrasza amatorów rybiego mięsa, a innego dojścia po prostu nie ma.
Decyduję się więc, że przedostanę się na drugą stronę tych pokrzyw. I tak, pokonując decymetr po decymetrze, w końcu dostaję się nad wodę. Widzę przepiękny przesmyk, który powstaje przy obecnym stanie wody. Skradam się do niego bardzo cicho. Trawy są tak wysokie, że niemal zakrywają mnie całego. Pozostaję więc w pozycji stojącej i wykonuję kilka rzutów pod prąd, aby obłowić okolice napływu i początkową część owego przesmyku. Niestety nie mam żadnej możliwości na poprowadzenie przynęty przelewem, ale... przesmyk jestem w stanie obłowić cały.
Wykonuje więc pierwszy rzut na stronę zapływową i prowadzę przynętę z wysoko uniesionym kijem - "wciskające" się w kołowrotek trawy, wymagały tego. Dojeżdżam woblerem do kantu zapływowej burty i końca przesmyku i... ŁUP! Siedział tam skubaniec i nie wytrzymał. Nie pokazywał się wcześniej, ale trzepnął w pierwszym rzucie. W końcu hamulec trochę pograł. W końcu trochę lepszy boleń, nareszcie na końcu zestawu, a ja szukam dogodnego miejsca, do podebrania. Szybko je znajduję i gdy ryba jest już coraz bliżej końca walki, widzę, że niemal cały, dziewięciocentymetrowy wobler, jest w pysku. Nie cieszę się, że siedzi pewnie, a martwię się, czy kotwica nie siedzi w skrzelach.
Gdy go podbieram, obawy się potwierdzają, dwa groty siedzą tam, gdzie nie powinny. Ryba krwawi bardzo wyraźnie, więc wpuszczam go z powrotem do wody. W tym czasie, ustawiam aparat i szykuję miarkę, która pokazała 66 cm. Szybka seria zdjęć na samowyzwalaczu i reanimacja. Na szczęście ryba sama się "odpięła" z kotwicy, która siedziała w skrzelach - może to jej uratowało życie? Dochodziła do siebie bardzo długo, ale czułem, jak z minuty na minutę, nabiera coraz więcej sił. W końcu, odpłynął - mam nadzieję, że żyje i przekroczy niedługo "siedem dych".
W czasie dotleniania, które trwało długo, na następnej główce, rozpraszał mnie kolejny osobnik tego gatunku. Dojście do niego było jeszcze gorsze, ale cierpliwie przedzierałem się przez pokrzywy i dopiąłem swego. Boleń tłukł bardzo pewnie i co chwilę. Zdejmę go - pomyślałem sobie. Wiedziałem, że muszę znaleźć się w dogodnym miejscu do wykonywania rzutów i prowadzenia przynęty, nie płosząc przy tym, żerującej ryby. Przykucnąłem przed wybranym miejscem i niemal na siedząco, skradłem się do samej wody.
Seria rzutów w warkocz (siedziałem na początku przelewu, więc od razu i tę miejscówkę obławiałem), ale bez efektów. Zmiana przynęty na taką, którą będę mógł poprowadzić wolno i bardzo wolno, ale też nic. Wracam więc do poprzedniej przynęty i już w drugim rzucie, dosłownie kilka metrów ode mnie, na samym przelewie, następuje kapitalne łupnięcie i natychmiastowy gwizd kołowrotka. Nie mam nawet z czego docinać. Ryba przy nawrocie przewala się na powierzchni wody i widzę, że będzie podobny do poprzedniego, ale ten, w przeciwieństwie do tamtego, ma pomarańczowe płetwy. Po krótkim odjeździe, ryba siada na dnie i powoli, ale bardzo pewnie, idzie przelewem, w górę rzeki. Gdybym go nie widział, to bym pomyślał, że mam prawdziwego kabana. A może mi się przewidziało i faktycznie jest duży? A może po prostu mega silny? Gdy pokazał się na napływie, okazało się, że jest co najwyżej średniakiem. Ale był za to bardzo silny - najsilniejszy ze wszystkich, jakie złowiłem na spinning. W nurcie niewiele mogłem zrobić, więc wprowadziłem go na spokojniejszą wodę, ale tam też dał mi do zrozumienia, że szybko się nie podda. Tym razem, cały wobler był na wierzchu. Schowana była jedyne kotwica, która tkwiła w "nożyczkach". W końcu skapitulował i dał się podebrać. Ten miał 67 cm.
W czasie sesji zdjęciowej, zaczął się rzucać i... wbił mi kotwicę między palce. Ajć, trochę zabolało. Przygniotłem więc go do traw, aby się wpierw uspokoił. Jedna kotwica w pysku ryby, druga w mojej dłoni. A jak zacznie się ponownie rzucać, to co wtedy? Na tę myśl, jak najszybciej wyrywam kotwicę z ręki. Powtarzam zdjęcie i zwracam rybie wolność.
Dwa bolenie, złowiłem na sąsiadujących ostrogach, ale z powodu długiej reanimacji pierwszego i długiego czasu, przedostawania się na główki, między pierwszym, a drugim, jest przeszło 2 godz. różnicy.
Na następnej miejscówce, notuję wyjście i widowiskowe trzepnięcie czwartego bolenia, który niestety nie trafia czysto (lub mnie w ostatniej chwili zobaczył). Całe zdarzenie miało miejsce tuż przed wyjęciem przynęty z wody, więc widziałem rybę bardzo dobrze. Był to znowu osobnik z pomarańczowymi płetwami - wielkość bardzo podobna, do poprzednich.
Zacząłem zbliżać się do zasyfionych główek, więc wróciłem do auta. Zajechałem jeszcze w jedno miejsce, ale po wykonaniu kilkunastu rzutów, zwijam się do domu. Jest godz. 21, więc czas kończyć łowienie, aby w miarę się wyspać, przed dzisiejszymi łowami.
Co prawda, obłowiłem raptem kilka główek i rzucania było bardzo mało, ale zdecydowanie się opłacało - ryby to wynagrodziły. Szkoda, że nie przekroczyły 70 cm, ale takie mogą już brać - nie są to już maluchy (jak dla mnie) i potrafią pochodzić na kleniowo-jaziowym kiju. 



Jeden z trzech, wczorajszego popołudnia.

(2014/05/31 07:39)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

wedkarz2309


Sobota, godz. 9 rano. Zajeżdżam wraz z kolegą nad Odrę. Zostawiam go i jadę w dół rzeki. Pierwsza główka, druga, trzecia. Cisza, na wodzie nie dzieje się nic. Bolki siadły?

Na czwartej miejscówce, gdzie jest przepiękny przesmyk, z którego nic nie wychodzi do przynęty, decyduję się na nieco wolniejsze i głębsze poprowadzenie przynęty - na powierzchni cisza, więc może żerują trochę głębiej. Efekt? Tam, gdzie się spodziewałem ryby, natychmiast wychodzi boleń, który idzie za przynętą bardzo "chimerycznie" i zauważa mnie, robiąc w ostatniej chwili zwrot i ucieka. Od razu sobie pomyślałem, że gdyby to był poprzedni dzień, to pewnie by już dawno trzepnął. Boleń miał 60-65 cm.


No trudno, nie za każdym razem się udaje. Wiadomość od kolegi, o złowionym boleniu (62 cm) na Fantoma, jeszcze bardziej mnie utwierdza w tym, że dziś kluczem do sukcesu może być głębiej poprowadzona przynęta.


Po obłowieniu wybranego odcinka rzeki, jedziemy gdzie indziej i tam na dzień dobry, kolega spina rybę. Na drugiej, czy na trzeciej główce, namierzam bolka i w końcu, po wielu kombinacjach, udaje mi się go skusić do brania. Było ono bardzo delikatne - siadł na końcu zestawu bardzo niewinnie. Wcinka i... w kołowrotek wplątuje mi się trawa, przez którą nie mogę zrobić obrotu korbką. Ryba natychmiast to wykorzystuje, przewala się na powierzchni (sześćdziesiątak) i się wypina.


Wszystkie cztery kontakty z boleniami (3:1, dla nich), miały miejsce przed południem. Od południa, stały się nieuchwytne. Namierzam kilka sztuk, które co chwilę atakują drobnicę. Robią to jednak inaczej, niż zazwyczaj. Są to ciche ataki, bez rozbryzgów na powierzchni. Widać tylko "nawroty" i powstające przy tym "falowanie" wody.


Ignorują wszelkie przynęty. Szybko, średnio, wolno (a nawet w miejscu). Taka przynęta, inna i jeszcze inna. Sięgnąłem nawet po małe obrotówki i kleniowe smużaki. Nic, bez najmniejszego zainteresowania, śmieją się, zdradzając co chwilę swoją obecność.


Po godz. 16, kiedy obłowiłem wybrany odcinek rzeki, wracam do auta i zawożę kolegę do innego kolegi. Rozmawiamy dłuższą chwilę i wracam na Odrę, na wieczorną dogrywkę z boleniami.


Namierzam trzy sztuki na trzech kolejnych główkach i próbuję je skusić na przeróżne przynęty i sposoby. Obławiam wszystkie trzy, ale ryby nadal ignorują moje przynęty, ganiając drobnicę.


Gdy dochodzi godz. 21, wracam do auta, ale zachodzę na obłowione przed chwilą miejscówki, aby spróbować po raz ostatni. Gdy wchodzę na ostatnią i boleń nadal żeruje, powtarzam różne kombinacje, próbując skusić "gada".


I... w kooońcu, ŁUP, gwizd i ryba siada przy dnie, wyginając kij bardzo mocno. Wchodzi w basen, ale po chwili robi nawrót i kieruje się w stronę nurtu. Próbuję go podnieść i czuję, że to może być piękna ryba. W końcu udaje mi się go podnieść na tyle, aby na chwilę zobaczyć go. Jestem zdziwiony siłą tak małego bolenia, ale zagadka szybko zostaje rozwiązana. Jedna z kotwic jest wbita poza pyskiem - za pokrywę skrzelową. Po chwili jedna z nich się odpina i ryba siedzi już tylko za pokrywę skrzelową, przez co hol jest zdecydowanie dłuższy, ale w końcu udaje się podebrać wyrośniętą "ukleję".



Rzutem na taśmę - 55 cm.

(2014/06/01 18:27)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

wedkarz2309


Mamy już czerwiec, a co za tym idzie - można łowić sandacza. Zapakowałem więc wczoraj dwa spinningi i dodatkowe pudełka z przynętami. Jeden zestaw pod bolenia, drugi pod sandacza.
Nad wodą pojawiłem się w samo południe i zacząłem od szukania boleni. Jednak ochłodzenie zrobiło swoje. Na wodzie była zupełna cisza, nie działo się nic - jeden piękny atak po drugiej stronie i to wszystko. Pogoda była bardziej sandaczowa, aniżeli boleniowa, więc po obłowieniu kilku ostróg, nie wytrzymałem i wróciłem się do auta, po drugi "komplet". Od tej chwili, najpierw obławiałem "pod bolka", a następnie "pod sandacza". Nie lubię tego, gdyż nie skupiam się zbyt mocno na jednym gatunku i jestem "rozproszony".
Sporo czasu straciłem na podglądanie dwóch zajętych przez dzięcioły (z młodymi) dziupli i przedzieranie się z miejsca na miejsce, więc tak prawdę mówiąc, samego łowienia było bardzo niewiele.
Od godz., 16, zaczął padać deszcz. Pojechałem więc w inne miejsce i rzucałem już tylko za sandaczem. Bez efektów. O godz. 18, pojechałem do domu.
I pomyśleć, że na jutro też planuję wziąć 2-3 spinningi. Maj ma ten plus, że ganiam za bolkiem i tylko on mi w głowie, bo sandacz ma okres ochronny. (2014/06/03 19:08)

wedkarz2309


W dniu wczorajszym, wybrałem się na kilkugodzinny wypad ze znajomymi. Ja, Michał, Albert (sandacz999) i jego dziewczyna, Edyta (atydew11). Nad wodą byliśmy po godz. 15. Chłopaki postanowili poganiać za szczupakiem, Edyta uczyła się na łonie natury, a ja zwinąłem się i pojechałem szukać bolenia.
Pierwsza główka, druga główka - cisza. Skradam się na trzecią i gdy kucam, widzę, jak przy samym warkoczu, na zapływie, ucieka pojedyncza ukleja, ewidentnie pogoniona przez bolenia. W trzecim rzucie następuje pewne branie, ale ryba jest bardzo mała i szybko ląduje na brzegu. Taki, pod. 50 cm "uklej". Przy wypinaniu widzę, świeży ślad po haku/kotwicy, a więc nie tak dawno, był już złowiony i wypuszczony.
Schodząc niżej, nie widzę już żadnej aktywności bolenia. Ten malec, to była jedyna ryba, która zdradziła swoją obecność.
Po obłowieniu wybranego odcinka, wracam na miejsce "zbiórki" i czekam z Edytą na chłopaków. Jak się okazało, mieli na kiju po jednej rybie. Michałowi spiął się szczupak, a Albert zaliczył obcinkę konkretnej ryby (wolfram okazał się zbyt krótki). Był to twardy zaczep, który po chwili ożył i ruszył, jak lokomotywa. Sum? Duży szczupak?
O godz. 20, Albert, wraz z Edytą, pojechali do domu, a ja z Michałem, przerzuciłem się na sandacze. Czesaliśmy wodę do godz. 0.30, ale bez efektów.


Wyrośnięty "uklej".

(2014/06/05 13:19)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

wedkarz2309


Dziś krótki wypad na porannego bolka. O godz. 3 wyjazd, ale po drodze, zaliczyliśmy policyjną kontrolę, która zabrała nam jakże cenne, długie minuty. Wszystko było w porządku i przed godz. 4, byliśmy na miejscu. Już świtało dosyć wyraźnie, więc szybko się rozdzieliliśmy i zaczęliśmy skradać się za odrzańskimi rapami.
Wchodzę na pierwszą główkę i widzę bardzo niemrawy i cichy atak. Pomyślałem, że to pewnie jakiś ledwo wymiarowy malec, ale pewności nie miałem, więc nie wytrzymałem i spróbowałem go skusić. Wykonałem może z 5 rzutów i na brzegu wylądował pierwszy bolas. Miara pokazała 61 cm.
Na trzeciej ostrodze, widzę, jak ryba ucieka z przelewu, w stronę warkocza. Mając w pamięci, że już niejednokrotnie złowiłem bolenia po takiej "ucieczce", wykonuję rzuty daleko w warkocz i tuż przed przelewem, następuje kapitalny atak, robi się wir na wodzie, po którym słyszę ZZZZZZZZZZ.... Niestety, ryba przy odjeździe się wypina. A szkoda, bo wydawał się "godniejszy" od pierwszego.
Schodząc niżej, nie mam już żadnego kontaktu. Co ciekawe, poza jednym niemrawym atakiem na pierwszej główce, na wodzie jest kompletna cisza.
Po dwóch godzinach postanawiam wrócić do auta. Duża rosa, zrobiła swoje. Kalosze są w 3/4, wypełnione wodą, całe spodnie i kurtka też są mokre. Jestem przemoczony i zmarznięty. Rozbieram się więc i suszę wszystko, łącznie z sobą. Po niedługim czasie, wraca kolega. Niestety pech chciał, że złamał mu się nowy spinning.
Kompan nie ma czym łowić, a moje ubrania się suszą, więc... kimamy w porannym słońcu i o godz. 10, ruszamy w drogę powrotną.
Ot, taki krótki wypad, na wspaniałą rzekę, tj. Odrę.


Na "Dzień Dobry" - 61 cm.

(2014/06/06 12:16)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

wedkarz2309


Upały dają ostro w kość, a gdyby tego było mało, okolice, w których mieszkam, są najgorętsze w całym kraju. 30kilka kresek na plusie, od kilku dni, utrzymuje się na termometrach. Jedynie w nocy, jest trochę chłodniej, więc... za dnia siedzę w domu, chłodząc się wiatrakami, a na ryby, ruszyłem dopiero z wieczora.
Na miejscu byliśmy z kolegą wczoraj o godz. 19. Wziąłem kilka spiningów, aby być przygotowanym, na różne sytuacje i "zachcianki". Jeszcze przed zmrokiem, chciałem poganiać za rapami, jednak skusiłem się w pierwszej kolejności na kilka rzutów za wieczornym sandaczem. 2, może 3 rzut i jest wyraźny sandaczowy pstryk. Wcięcie puste, a na "sandrowym" ogonie są dwa ślady po kłach. Ich rozstaw jest imponujący, jednak to ogonek "twisterowy", więc owy rozstaw, biorę na dużą poprawkę.
Oczywiście już nie poszedłem za boleniami. Po X rzutach, bardzo lekko uzbrojoną Sandrą, przechodzę na cięższy kaliber, zakładając żarówę na "30". Kilka, może kilkanaście rzutów i 10-15 metrów od brzegu, mam potężne, szczupakowe trzepnięcie, które kwituję natychmiastowym zacięciem. Ryba duża nie jest, ale idzie tępo w prawo. Jednak sandacz? Gdy ryba się pokazała, wszystko było jasne. To mały szczupak, który "szedł" z rozdziawionym pyskiem i gdy tylko znalazł się przy powierzchni, zrobił "świecę". Młody drapieżca miał ok. 45 cm, a całą guma, znalazła się w paszczy, pełnej "żyletek".
Gdy nastała noc, zanotowałem jeszcze jeden sandaczowy pstryk, ale zacięcie również było puste. Kolega też miał ze dwa kontakty, ale również bez skutecznego zacięcia.
O godz. 1 w nocy, poszliśmy do auta się trochę przekimać, ale mnie nie udało się zasnąć, więc po godzinie, wróciłem do łowienia.
Przed godz. 5 rano, dołączył do mnie kompan i próbowaliśmy przechytrzyć porannego zeda, jednak bez skutku. O godz. 6 rano, gdy słońce już wyszło zza horyzontu, zwinęliśmy się do domu.

Noce, a zwłaszcza wieczory, są wręcz "afrykańskie", jednak przez dużą ilość komarów, trzeba się pocić w długich ciuchach i moskitierze, co powodowało, iż komfort łowienia, nie był nawet średni. Gdyby tego było mało, ci mali krwiopijcy, obsiadali dłonie, skutecznie wybijając z opadowego rytmu. A i przez spodnie potrafiły pokąsać.
Warunki trudne, ale warto było, chociażby dla pięknego wschodu słońca i kapitalnej mgły nad wodą. No i oczywiście, jakbym mógł zapomnieć, o szczupaczym kopnięciu.



Mały zbój:
(2014/06/10 15:31)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

kacpero


wczorajszy przed świtem :) 92 cm (2014/06/13 09:56)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

theyesman


Witam wszystkich,Szykuję się do wypadu na zedy i widzę takiego smoka piękna ryba- gratulacje!  Ogóle pytanie czy wziął na wobka czy gumę? Jeśli guma to podbicie czy może prowadzona w toni?
pzdr (2014/06/13 11:43)

wedkarz2309


Ułłła, taki zed, to marzenie - kapitalny okaz, gratuluję!



Tak sobie siedzę wczoraj w domu, siedzę i...: a pojadę sobie na popołudniowego bolka. Niestety duża woda już opadła, ale przecież i przy małej, łowi się bolenie.

Nad wodą byłem po godz 13. W końcu, upał zelżał i przy 23 st., łowiło się bardzo przyjemnie. No, ten wiatr, jak na takie łowienie, był zdecydowanie za silny, ale i z nim można sobie poradzić.

Po obłowieniu dwóch główek, mogłem już zauważyć, że na wodzie jest zupełna cisza. Nigdzie się nic nie pokazuje. Schodząc niżej, do ciekawej miejscówki, na której także jest cisza (przynajmniej na powierzchni), skradam się i uważnie stawiam kroki na kamieniach. Gdy siadam na nagrzanym kamieniu, słyszę i widzę atak, powyżej mnie, a za chwilę poniżej. Są, przynajmniej dwa - co prawda nie duże, ale są. Oba w zasięgu rzutu. No, przynajmniej jednego z nich, muszę złowić - pomyślałem sobie.

Najpierw próbuję zdjąć tego powyżej, ale bez efektu. Pokazał się jeszcze dwa razy. Ten poniżej, pokazywał się częściej i pewnie atakował. Po wykonaniu X rzutów, postanawiam obejść go dużym łukiem i spróbować "z wiatrem". Gdy znalazłem się w wybranym miejscu, bolek nadal atakował, a ja nie potrafiłem go zdjąć. Chcąc założyć kolejną przynętę, patrzę na Salmo Thrill'e, które kupiłem dobrych kilka lat temu i siedzą w pudełku, od lat nieużywane. Były (i są) to moje pierwsze boleniówki, jakie kupiłem. Jeszcze wtedy nie miałem doświadczenia ze spinningiem i niemal każdy rzut, kończył się zaczepioną kotwicą o żyłkę, przez co, podczas zwijania przynęty, robiło się "śmigło". Ale wtedy, stwierdziłem, że to wina przynęt, i tak zrażony do nich, nie używałem ich w ogóle.

Teraz jednak, postanowiłem się z nimi "przeprosić" i założyłem jednego z nich. Po kilku rzutach, bolek "hasał" na końcu zestawu, a kotwice przestały się plątać z żyłką.

Był to wyrośnięty „uklej”, taki ok. 45 cm. Pierwszy na Thrill'a.

Było to jedyne miejsce, gdzie cokolwiek się działo. Schodząc niżej, namierzam jeszcze tylko jeden atak bolenia.

Z wieczora, zmieniam miejscówki i namierzam... żerujące przy samym brzegu jazie. Przepiękne ogony, wystawały z wody, świadczące o tym, iż jaziulce mają wieczorną wyżerkę. Ależ żałowałem, że nie mam przy sobie kleniowo-jaziowych przynęt. Oczywiście rzucałem boleniówkami, bo a nóż, ale gdzie one będą się interesowały takim czymś, jak mają w kamieniach lepsze przysmaki.

W drogę powrotną, ruszyłem przed godz. 22.



Thrill, przeproszony.

(2014/06/13 12:38)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

robson270


A tutaj moja relacja z ubiegłotygodniowej wyprawy nad Odrę w poszukiwaniu Boleni i Kleni:
https://www.youtube.com/watch?v=OLfeW3ODAjk

Zaliczyłem 3 brania. Jeśli przyjąć że dotknięta ryba jest zaliczona ;) to złapałem 2 bolki 50 cm i około 70 cm. (2014/06/15 20:16)

chamster


Hejka

W jaki sposób sobie radzisz z zaczepianiem tylnej kotwicy o żyłkę/plecionkę? Czy to jest normalne?

Wczoraj pierwszy raz próbowałem zapolować na bolenia i co drugi rzut tylna kotwica zaczepiała mi się i tworzyła śmigło. Czy to jest normalne? 

(2014/06/15 20:47)

robson270


Ale dzieje Ci się tak przy jednej przynęcie czy przy kilku różnych woblerach ?? bo może być wobler źle wyważony i wtedy przy rzutach często się zaczepia za żyłkę lub gdy kotwice są za duże dzieje się podobnie. Problem pojawia się też gdy ktoś łowi ze stalką. Ja raz miałem taki problem z woblerem (Hunter - Soul) ponieważ wobler był mały a miał dość duże kotwice i właściwie co drugi rzut zaczepiał się o żyłkę. Teraz łowię na Spirty, Thrille i Gloogi i nie mamiałem z tym problemów, ale wiadomo zawsze może trafić się jakiś wadliwy egzemplarz. (2014/06/15 22:16)

Stroz26


No no,wielkie gratulacje kacpero. Tylko pozazdrościć :) (2014/06/22 12:54)

Gimmick


65cm na płytko schodzącego woblerka.


 


(2014/06/22 17:45)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

micho


w ten weekend niestety nie udalo sie powedkowac,ale zmontowalem filmik z poprzedniej niedzieli....poniewaz zadna duza ryba sie nie skusila w sobote,niedziele poswiecilem jednej przynecie a oto i efekty.....polecam na okonia i pstraga


https://www.youtube.com/watch?v=pxuYSSNDptk (2014/06/22 18:57)

micho


w ten weekend niestety nie udalo sie powedkowac,ale zmontowalem filmik z poprzedniej niedzieli....poniewaz zadna duza ryba sie nie skusila w sobote,niedziele poswiecilem jednej przynecie a oto i efekty.....polecam na okonia i pstraga


https://www.youtube.com/watch?v=pxuYSSNDptk
(2014/06/22 19:02)

wedkarz2309


Poniedziałek. O ile pierwsze łowienie z pontonu, to było trochę trollingu za sumem, trochę rzucania za boleniem i dużo "nie łowienia" z powodu choroby morskiej, o tyle, tym razem, było zupełnie inaczej i wypad był typowo pod suma.

Było to moje trzecie łowienie ze środka pływającego i o dziwo, pierwszy raz, nic mi się nie działo, więc czerpałem jak najwięcej przyjemności, z łowienia oraz pięknej pogody. Ale od początku...

Dzień wcześniej, szukamy na mapie miejsca, z dogodnymi miejscami do zwodowania pontonu oraz z "bliskością" opasek. Po wybraniu kilku miejsc, decydujemy się na miejscowość X. Na miejscu jesteśmy o godz. 6 rano, lecę szybko do najbliższego sklepu, aby zaopatrzyć się w "wałówę" na cały dzień i zabieramy się za wodowanie, "kręcenie" zestawów, itd. Gdy wypływamy, słońca jeszcze nie ma, ale jest już dosyć "jasnawo".

Termometr w aucie pokazuje 5 st., ale odczuwalna, jest jakby większa. Jest przepięknie - wschodzące słońce, które próbuje się przebić przez gęstą mgłę, powoduje, że poranek jest na prawdę kapitalny.

Najpierw obławiamy odcinek rzeki od miejsca zwodowania, w dół. Na drugą część dnia, zostawiamy sobie odcinek, pow., auta. Pierwsza opaska jest dosyć blisko i już po kilkudziesięciu minutach, jesteśmy przy niej. Po opłynięciu jej pierwszy raz, decydujemy się na spłynięcie jeszcze trochę niżej, do głębokich główek, a następnie zawrócić i zrobić ową "prostkę" raz jeszcze. Gdy tak trollingujemy, płynąć w dół rzeki, dopływamy do bardzo ciekawie wyglądającej miejscówki i zgodnie stwierdzamy, że tutaj musi coś trzepnąć (oczywiście pół żartem pół serio, gdyż żadni z nas "sumiarze").

Gdy tylko zestawy mijają przelew, u kolegi (danieleklubin) na kiju, następuje branie. Kilka szarpnięć i po wszystkim. Ryba daje się już doholować bez walki - na takim zestawie, to nie ma się co dziwić. Jak się okazuje, jest to bolek, który zasmakował w sumowej baryłce. Miał 62 cm.

Po pamiątkowej fotce i krótkiej "reanimacji", spływamy dalej. Gdy dopływamy do głębokich dołów, które nie tylko przepływamy sumowymi woblerami, ale także kotwiczymy się i obrzucamy różnymi, ciężkimi przynętami.

Możemy łowić tylko do godz. 15, gdyż Daniel jedzie do pracy na godz. 17, więc po obłowieniu zakrętu, płyniemy w górę rzeki, obławiając raz jeszcze wspomnianą już opaskę. Gdy ją mijamy, możemy dokładniej poobserwować odcinek rzeki, którym spływaliśmy rano, ale z powodu gęstej mgły, niewiele było widać.

Gdy dopływamy do miejsca, gdzie nad wodą jest bardzo dużo gałęzi z przybrzeżnych krzaków (niemal na całej długości burty, między dwiema ostrogami), stwierdzam, że tutaj na bank są klenie. Gdy tylko przynęty znalazły się na wysokości owej miejscówki, znowu mamy branie, ale tym razem, na moim kiju. Sytuacja się powtarza i po kilku szarpnięciach, ciągnę rybę już bez walki. Czyżby znowu boleń? Jak się okazje, jest to..., wywołany do tablicy, patriotyczny kleń. Ryba ma 46 cm. 

Po szybkiej sesji fotograficznej i zwróceniu wolności, obławiamy jeszcze krótki odcinek rzeki i ze względu na brak czasu, zwijamy zestawy i na pełnym gazie, ruszamy w górę rzeki, aby chociaż zobaczyć, jak to wygląda w górnej części (patrząc od miejsca wodowania) Odry.

Nie doczekaliśmy się już żadnego brania. Co prawda, cel wyprawy (sum), nie został osiągnięty, ale po jednym, małym przyłowie się trafiło, w słońcu się trochę wygrzaliśmy, było trochę śmiechu - generalnie, super spędzony czas, nad wodą.

Gdy już spływamy, zbliża się do nas barka. I jak na złość, trafił nam się zaczep. I wtedy, gdy musieliśmy szybko popłynąć pod nurt, aby odzyskać przynętę, zdaliśmy sobie sprawę, że ten wielki "ślimak", nie jest wcale taki wolny, jak to się wydaje z brzegu. Udaje nam się uwolnić przynętę i czekamy, aż przepłynie ten kolos. Siedząc wielokrotnie na brzegu z feederami, czy ganiając ze spinem, wytwarzane fale, wydawały się być znikome (przynajmniej w porównaniu z małymi, zapierdzielającymi łódkami), więc stwierdziłem, że możemy śmiało płynąć. Haha, na pewno. Te małe, niegroźne fale, które tak wyglądają tylko z brzegu, nieźle dały nam "popalić". Momentami było trochę niebezpiecznie, ale przy tym było także dużo śmiechu, gdyż co jakiś czas, dostawałem kolejną porcją wody, która wlewała się do pontonu "od czubka" i wszystko przyjmowałem na swoją d...

O godz. 15, skończyliśmy łowienie, spakowaliśmy się i przed godz. 16, ruszyliśmy w drogę powrotną. Ja do domu, a kolega do pracy.

A teraz, spadam na lipienie. Pogoda super, tylko czy będę potrafił to wykorzystać?



Kleń, zamiast suma.

(2014/10/01 08:39)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

antek2004


czwartek pierwszy wyjazd w tym roku na Oderkę   smoczek i klenik (2014/10/12 13:39)