(2011/03/27 08:11)Mam fajnego znajomego, z nim zawsze coś się dzieje nad wodą. Oto historia którą opowiedzieli mi po powrocie z moim wujkiem.
Wieczorkiem wpadli na pomysł by jechać na ryby - taki spoko koko luz i sponton.Wędki zawsze w bagażniku, no więc chop i pojechali na tamę na Wisłę powyżej Krakowa. Już po ciemku zarzucili sprzęt i wyjęli butlę gazową...Długie nic i nic, wkońcu w środku nocy branie... Znajomy zacina i jest jakiś potwór, hamulec nie przestaję wyć. Znajomy krzyczy do wujka by szykował podbierak, ten leci z podbierakiem, wadzi o butlę i ląduje w Wśle na główkę w wodzie po pas. Znajomy nie ma pola menewru, więc też wchodzi po pas do wody. I nagle ryba zmienia kierunek i płynie wprost na nich. Pewnie sum albo amur, Ledwie nadąża zwijać żyłkę. 12-15 metrów przed nimi pojawiają się bąble na powierzchni a ryba dalej jedzie na nich. Stoją w wodzie i niedowierzają. Jest 10 metrów a oni już wystraszeni że chyba ich pożre za wędkarskie przewinienia...Ryba nie zwalnia a ze strachu ich sparaliżowało. 5 metrów od nich wymuża się grzbiet a oni już posr.. ze strachu ...
Przyglądają się a tu z wody wstaje PŁETWONUREK i do nich : "Panowie odłączyłem się od kolegów, zgubiłem kompas i straciłem orientację...Gdzie jestem?" Ponoć nawciskali mu jak nikomu dotąd....a nurek musiał pieszo zasuwać na tamę...
Współczuję nurkowi bo znam wujka i znajomego, więc wiem na co ich stać...no ale cóż jak to mówią w wojsku "przyroda"... Prześmieszna historia haha-świetnie opisane,uśmiałam się do łez.....