Ja wkleję post który niedawno napisałem w innym temacie .
Ps. Fajny temat :)
Ja kiedyś miałem podobnie . Pojechałem na Odrę za Buków niedaleko Krzyżanowic . Zabrałem z auta
spina i poszedłem pokillować . Udałem się na moje sandaczowe złote miejsce . Było to świeżo po większej wodzie która dość mocno podmyła brzegi , stanąłem i śmigam . Miałem jedno branie , wkurzony , że nie zaciąłem ryby podszedłem jeszcze bliżej brzegu i w amoku śmigam jeszcze dokładniej . W pewnym momencie ziemia pode mną się osunęła i walnąłem z około 1,5 m do rzeki . Płynąłem tak około 30 m , rzeka ściągnęła mi gumiaki , zabrała telefon i drobne na piwko .
Wracając do domu rozebrałem się do majtek i tak prowadziłem samochód . Oczywiście , że nieszczęścia chodzą parami i w myśl tego przysłowia do kontroli zatrzymał mnie patrol drogówki , a ja w tych majtkach jak jakiś trzepokoński , ale się wstydziłem tym bardziej , że znałem tych policmajstrów .
Na szczęście nie paradowałem nago po osiedlu bo miałem w garażu ubranie robocze
(2010/11/22 16:30)Witam...
Oj było kilka takich :)))Pojechaliśmy na noc do Koszelówki (na węgorza) jak dobrze pamiętam,noc piękna spokojna nie to co teraz ktoś tam komaruje jakieś pomruki nagle branie !!!! dzwonek(dawne czasy) szaleje panika wszyscy się zrywają.Kolega po fachu podbiega do wędki profesjonalne zacięcie jakieś dziwne wygibasy i krzyczy chłopaki nie mam kołowrotka !!!Już ktoś jest z latarką :)I jeden wielki śmiech Ernest w przypływie sił wędkarskich wyrwał z wody palik do mierzenia stanu wody.hahahah zebyście widzieli nasze miny.. Pozdrawiam brać wędkarską
(2010/11/22 23:58)Miałem taki jeden wyjazd że płakałem ze śmiechu pół nocy.Pewnego letniego wekendu wyjechaliśmy na nocke na ryby.Byłismy w pięciosobowej ekipie w sumie zazwyczaj razem jeżdzimy.Jeżdzi z nami taki gostek ,kawał chłopa 150 kilo wagi i nazywamy go misiek,bardzo fajny zabawny gośc,ma tylko pecha troche ,bo nigdy zazwyczaj jak jedzie z nami nic mu nie bierze.No i siedzimy.Wedki zarzucone,gril sie pali,ognisko,wódka sie leje i jest wesoło.Godzina około 24 zero brań,ale kto by sie przejmował jak jest atmosfera.Nagle jeden sygnalizator zaczyna wyc jak wsciekły ,patrzymy i ku naszemu zdziwieniu to sygnalizator miska.Ten sparaliżowany ze zdziwienia że to jego i siedzi i nie może uwieżyc że to jego.To krzyczymy MIsiek dawaj ,masz branie..misiek ma już w czubie sporo i sie zrywa z siedzenia.Zanim sie podniósł to juz mineło z 3 minuty,ale start jak wstał miał taki jak BEN JOnson ...najpierw wpadł na grila ,po tem wpadł do ogniska ,płonący przewrócił wszystkie stoliki i jak pochodnia wystartował do wędek.Przewrócił 4 wędki ale trafił na swoja i zaciął.Na kiju wisiało cos sporego to z przerażenian weszedł do wody i wleciał w szlify razem z wędką.Coś tam krzyczał,ale wszyscy popłakani ze smiechu nie byli w stanie podjąc współpracy.Ze szlifów musielismy go wyciągac a na kiju miał suma 80 cm.O 1 w nocy misiek i sum byli na brzegu a zabawa trwała jeszcze całą noc i dzien.Trzeba by to widziec..masakra
Tak tak, haczyk wbity w miejsce które służy do siedzenia,kąpiel w rzece po " soczystym zacięciu " i temu podobne przypadki udało mi się zaliczyć chadzając z wędką.Ale najśmieszniejsza rzecz przytrafiła mi się na Wiśle.Byłem na wypadzie nad Wisełką,żona zapowiedziała mi że muszę coś przywieżć na dowód,że byłem na rybach.Jak na złość trafiłem na kompletne bezrybie.W pewnym momencie jest długo oczekiwane branie na federa,zacinam i czuję że coś na haku wisi.Z trudem udaje mi się podciągnąć zdobycz do brzegu i w tym momencie widzę że na haku wisi całkiem w dobrym stanie sporych rozmiarów biustonosz.Chyba domyślacie się że do domu wróciłem bez trofeum.Pozdro.
Pozdrowienia dla Ciebie i małżonki.
(2010/11/25 10:00)To były zawody spinningowe z łódek kilka lat temu. Dolosowany do mnie wędkarz pod koniec tury założył dość grubą wahadłówkę (chyba Alga 3) i ją spinningować. Wiatr wiał coraz silniejszy i blacha latała gdzie chciała z wyjątkiem zamierzonego miejsca. W pewnym momencie:
wędkarz krzyczy: -siedzi!!!
ja: dać podbierak?
wędkarz: nie... zmęczę ją trochę... ale chodzi!!!
po chwili wędkarz drze się: ku...a gości oddawaj mi moją blachę!!!!
Ja patrzę w kierunku, w którym wskazuje ręka wściekającego się współtowarzysza, a tam w odległości kilkunastu metrów widzę taki obrazek: utrzymujący się na wodzie miłośnik windsurfingu usiłuje wdrapać się na deskę, ale nie pozwala mu na to.. blacha zaczepiona kotwicami za piankowe ubranko (na plecach) biedaka. Hamulec gra, towarzysz równo opier... surfera, że "na ch... tak blisko podpływa i płoszy ryby" :-), ja już nie moge ze śmiechu..., a widzący całą akcję wędkarz na brzegu leży w trawie i rży :-).
Finał był taki, że surfer wypiął blachę i zawinął się razem z deską i ze zwiędniętymi od bluzg mego współtowarzysza uszami :-)
(2010/11/25 10:35)Witam ja wybrałem się kiedyś z ojcem na rybki. W pewnym momęcie haczyk się o coś zaczepił nie chciał puścić więc postanowiłem zerwać żyłke lecz po zerwaniu w wodzie był jeszcze spławik i stoper. Po zerwaniu zaczep wypuścił haczyk i pływał wraz ze spławikem po wodzie a że to było latem postanowiłem wskoczyć do wody gdy dopłynąłem wyciągam rękę i nagle spławik robi odjazd no to ja za nim po jakichś 20m łapie go i holuje do brzegu czuje że coś jest zaczepione wszedłem na pomost i wyciągam żyłkę a ojciec kręci filmik okazuje się że na haczyku wisi piękny pół kilogramowy karaś. Troche się pośmialiśmy zrobiliśmy sesje i rybka wróciła do wody. Pozdro!!!
(2010/11/26 20:02)Witam. Przeczytałem kilka opowiadań są super. Pewnie nie będę oryginalny ale miałem taką wpadkę że głowa boli...Wybraliśmy się z moim synem i ojcem ta spining. Po kilku dłuższych chwilach złapałem zaczep. Oczywiście każdy z nas próbuje uratować blachę...No więc i ja ratowałem ale bez rezultatu. Szarpałem i nic. Więc zapadła decyzja że czas urwać. Napiołem żyłkę i.... wirówka wyskoczyła z wody trafiając mnie w usta. Centralnie wbiła się. Do śmiechu mi nie było. Odciołem żyłkę od wolframu. Miałem dwa wyjścia albo jechać do szpitala ( pewnie by po padali ze śmiechu bo byłem raz z kuzynem który miał w nosie wbity hak z proteiną to wiem co się działo) albo wyjąć sobie sam. Ojciec i syn padali ze śmiechu na mój widok:-)Postanowiłem wyjąć kotwice. Uwierzcie ból był straszny. Wyrwałem sobie jakieś tkanki ( mięso?). Aż mam ciarki jak to pisze...Ale wiem teraz co czuje ryba. pozdrawiam.
Osobiście kilka przygód pamiętam i coś tam opiszę...:)
Śmiechu było sporo, ale mogło się to skończyć zdecydowanie gorzej, niż śmierć karasia...
Na szczęście skończyło się, jak się skończyło...:)
Przygoda miała miejsce 5-6 lat temu.
Jestem z dwoma kolegami na Odrze w porcie i łowimy na spławiki...:)
Był to nasz pierwszy wspólny wypad nad Odrę...:)
Siedzimy pod mostem, biorą małe krąpie, złowiliśy ich sporo, mi się udało złowić wówczas życiówkę bolenia, który miał całe 31 cm...:)
Rybka przestała brać, więc jeden z kolegów przerobił kijek na żywcówkę, założył karasia, zrobił zamach i... AAA...!!!
Okazało się, że zestaw z impetem napotkał po drodze na moją głowę, a dokładniej, to na okolice skroni...
Przy tym zderzeniu cały zestaw się rozsypał, oliwka z bojką poszybowały daleko do wody, a karaś z kotwicą wylądował w strefie przybrzeżnej...
Szkoda tylko, że biedak nie przeżył "czołówki"...:)
Szczęściem było to, że nie dostałem kotwicą lub oliwką...:)
(2010/12/02 10:12)