Na zalewie w Roszkowie, lipiec zaliczam do tych dobrych okresów by polować na sandacza. Słońce chyliło się ku zachodowi. Nie mając zbyt wiele czasu do dyspozycji, od razu pomaszerowałem ze spiningiem w kierunku znanej mi miejscówki, gdzie w poprzednich sezonach wyciągałem piękne sandacze. Niby wszystko pasowało, - pora roku, pora dnia, nawet kierunek wiatru. Ale idąc wzdłuż brzegu czułem jakiś dziwny niepokój. Jezioro już, nie wyglądało tak samo jak przed kilku laty. Woda jakaś zmieniona. Brzegi pozarastane. – No i masz ! – Po dotarciu na miejsce, - linia wody niedostepna ! Szczęście, że miałem spodniobuty. Więc dałem jakoś radę. – Kopyto na agrafkę i do wody ! ...Opad....Pierwsze podbicie....Opór! - Po chwili choluję cały kilogram zielska. Nastepny rzut to samo i następny rzut znowu to samo. No to sobie połowiłem! – Pomyślałem. Cholerne bajoro się zrobiło. – Niech więcej wpuszczają tego śmierdziela karpia, to za kilka lat lustra wody zabraknie i zrobi się tu jedno wielkie śmierdzące bagno! Czy nikt tego nie rozumie że ten zbiornik jest zbyt płytki by robić takie eksperymenty ? W Gołuchowie przynajmniej co jakiś czas okresowo spuszczają wodę i jest jako tako. .....No więc koniec z dżigowaniem ! W zielsku nie da rady ! Trzeba by coś innego puścić niziutko i wolniutko nad samym zielskiem, -myślę sobie... No. I byle by dobrze pracowało. Tylko co? Zaglądam do torby. – A na dnie uśmiecha się do mnie ,,Różowa Sikoreczka” – Taka sama, jak ta na którą na tej miejscówce złowiłem trzy lata wcześniej swojego życiowego sandacza 96 cm. ( tu wyjasnię : zawsze lubię mieć w torbie kilka tzw. Asów, - nietypowych przynęt, których używam wtedy, gdy wszystko inne zawodzi. ,, Sikorka” to taki właśnie mój ,,as” – jest to przerobiona przeze mnie obrotówka z podrasowanym skrzydełkiem typu Aglia i upierzeniem coś w stylu koguta. Wymyśliłem ją do zimowych polowań na szczupaki, gdy temperatura wody spada i drapieżnik nie chce ganiać, za zbyt szybko idącą przynętą . Bo oszczędza energię. Wiekszość obrotówek nie chce w ogóle pracować w wolnym tępie. A więc na zimę się nie nadaje. Podrasowane skrzydełko i układ piór powoduje, że „Sikorka” zachowuje się w wodzie inaczej niż zwykłe obrotówki . - Można ją bardzo wolno prowadzić i z lepszym czuciem. Gdy pracuje w wodzie , wygląda jak fruwający mały ptaszek, - stąd wzięła się nazwa ,,Sikorka”.) ....No więc bez zastanawiania ,,Sikorkę” na agrafkę i do wody ! ...Puknięcie...Drugi rzut...Nic..Trzeci rzut prowadzę sinosoidą. Schodzę nisko i podciągam do góry aż do lustra i powtarzam wolniutki opad po łuku...i podbicie trochę szybciej w górę ...i opad ...i wgórę ..i znów opad ...i w górę. I nagle przede mną w jeziorze się zagotowało ! ...Co u licha ! .. ..Szczupak ? - Nie było przecież nawet najdrobniejszego szarpnięcia ! Adrenalina skoczyła mi pod sufit ! ...Zacinam w ciemno ! .... Pudło ! ...Zwalniam do opadu... ...Jest !..Jest !! ....Zacinam !.... Siedzi ! .. Silne, sandaczowe uderzenie, które czujesz aż w kapciach ! – W jednej chwili przechodzi na ciebie ten cały pulsujący rybi ciężar. – Ale jakże znajomo miły i sercu drogi....Tak ! Tak ! - Za to uczucie oddało by się ostatnie zarobione pieniądze. .... – Kij wygięty w pałąk. ...Plecionka jęczy w przelotkach. ... To najpiękniejsze zaproszenie do tańca jakie znam ! ... Jezu ! - Żeby się tylko nie wypiął ! – Przemyka myśl. ...Nagłe szarpnięcie ... i odjazd. Staram się więc trzymać kij maksymalnie wysoko, by mi sandał w zielsko nie przymurował. Ale trzepanie......jakieś dziwne ? .....Eeeetam ! – To na pewno sandał. – Myślę sobie. – Szczupak z reguły po uderzeniu zatrzymuję się i dopiero po chwili zaczyna bić do dołu. A ten ciągnął przecież ! ...Cholera ...Coś mi tu nie pasuje. Sandał zazwyczaj dogania przy dnie. A ten, za blachą aż na samą górę pogonił. Szczupły już by dawno zębiskami po plecionce. Chyba, że w nożyczkach pięknie siedzi ? A może po prostu zapiął się gdzieś po za głową , za grzbiet lub za ogon ? ....Terkot puszczającego hamulca niesie się po jeziorze w przedwieczornej ciszy. –Żeby mi tu tylko jakiego towarzystwa nie ściągnął ! – Nie cierpię doradców w takich momentach. ...Nagle hamulec zamilkł. Ryba stanęła. Napinam więc mocniej kij i zaczynam hol.... Idzie.... Jeszcze jeden krótki odjazd i znowu hol. Mam go już co raz bliżej. I ryba też już o tym wie. Bo nagle robi ten dziwny i nie lubiany na kiju luz. I po chwili z kotłującej wody wynurza się wężowatym ruchem.. I z moja blachą w pysku robi fantastyczną świecę. ....Chryste Panie !! ... Co to jest ?... O rany ! ...To węgorz ! ...Węgorz Olbrzym ! ...To niesłychane ! ...Ja chyba śnię ! Nigdy dotąd nie widziałem, ani nawet nie słyszałem by ktoś złowił węgorza na blachę. A tu niespodzianka ! I to na moją ,,sikorkę” druga już życiowa ryba ! – Tym razem węgorz . Szczęście – bo dało się go dość łatwo odpiąć z kotwiczki. Natomiast nie udało mi się dokładnie go zmierzyć. ( może przy okazji – kto zna sposób jak dokładnie zmierzyć żywego węgorza ? ) Tak w przybliżeniu miał pomiędzy 110 cm a 120 cm. Trudno mi zaliczyć taki przyłów jako wyczyn. Bo uważam, że to czysty przypadek ! ....Na pewno nałykał się karpiowej proteiny i padło mu na mózg ! I dlatego pogonił za blachą. ...Życzę mu, by jeszcze długo pływał sobie po Roszkowskim Zalewie podszczypując młodociane płoteczki i cieszył się dobrym zdrowiem.
Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.