Nie powiem ile lat temu to było, ale na pewno ok. 5. Zabrałem na wypad na rybki bratanka, miejsce Guber-Cegielnia, sposób wędkowania -spining. Dzień jak to jesienią pochmurny, oramy wodę już około 2 godzin i nic. Zmiana miejscówki i.... pod drugim brzegiem płynie pod po wierzchnią i goni uklejki. Bez zastanowienia rzut... metr za i metr przed. 3 obroty korbką i siedzi, zacięcie i hol. Ryba stawia wielki opór, ja pompuje, powoli łukiem raz w lewo raz w prawo próbuje uciec i... Z wody wystaje pień drzewa, myślę już po rybie. Nagle na pień wdrapuje się okazała wydra, a z jej lewego policzka wystaje moje białe kopyto relaksa. Nogo jak z waty, mało majtek se nie zmoczyłem (stałem w woderach w wodzie), wędka też prawie z rąk mi nie wypadła. Przez chwilę patrzymy sobie w oczy. Z odrętwienia wyrwał mnie skok wydry w bok do wody, lekko szarpnąłem wędką, bardziej odruchowo niż zamierzenie. I luz, zwijam żyłkę i na końcu widzę moje kopyto. Odetchnąłem z ulgą i szybko wyskoczyłem z wody.
Bratanek tak był podekscytowany tym holem i tym co zobaczył że nawet nie zdawał sobie w jakim byłe wtedy niebezpieczeństwie. Pierwsze jego słowa brzmiały; „Wujek szkoda że kamery nie mieliśmy, lodówka była by nasza!”, za chwilę; „A co byś zrobił jak byś ją wyholował?” Ja jeszcze nie ochłonięty po nietypowym przeżyciu odparłem; „Dzieciaku przecież ona mogła mnie zaatakować, a w wodzie nie miał bym żadnych szans się bronić.
Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.