Łowisz ? Pochwal się!

/ 1 odpowiedzi
Przed ostatnimi opadami wyskoczyłem swoją łajbą na Zatokę Gdańską.
Od kilku miesięcy nie gościłem na jej wodach i trochę stęskniłem się za dorszami.
Pogoda w prognozach zapowiadała się do przyjęcia.
Popłynął ze mną młody kolega, któremu chciałem pokazać, jak łowić dorsza metodą spiningową.
To była jego pierwsza wyprawa na rybę, z którą nie miał jeszcze do czynienia.

Wypłynęliśmy na wody Zatoki z mariny w Twierdzy Wisłoujście, gdzie stacjonuję.
Półtoratonowa, wypornościowa łajba pruła z lekkim szmerem taflę wody...

W drodze na łowisko przygotowaliśmy kije, zestawy.
Łowię lekko: TeamDragon do 35g, PennSlammer 360, plecionka014, jig 35-50g i guma kopyto Relaks'a L4.

Koledze pożyczyłem Ugly Stika do 50g ina wodę.

Na łodzi mam dwa echa, w tym jedno z GPSem i systemem DSI.
Jedno echo pokazuje mi ryby, drugiego używam do dokładnego zobrazowania dna.

Niespodziewanie, na 12metrach pokazały się przy dnie ławice drobnych ryb.
Było ich na tyle sporo, że postanowiłem sprawdzić, czy nie ma bolków w pobliżu tych ławic.
Skoro jest pokarm to mogą być drapieżniki (predatory).

W pierwszym rzucie czuję drobne skubnięcia.
W kolejnych rzutach zaczęły padać wymiarowe bolki (małe, do 1,5kg dorsze).
Nie były celem mojej wyprawy ale młody kolega złapał swojego pierwszego więc musiałem go ochrzcić.
Chrzest odbył się w/g morskiego ceremoniału strzałem ogonem po koparze.

Kolejny "wilk morski"  - daj mu Bozia zdrowie.

Odpuściłem wymiarowym maluchom i polecieliśmy na głębszą wodę, na z góry określone pastwisko.
Tam dopiero się zaczęło!
W pierwszym rzucie kolejny dorsz zawisł na gumie.
Łapaliśmy razem, na zmianę - on i ja.
Przy kolejnym podnoszeniu ryby stara plecionka w końcu zbuntowała się.
Spory ciężar musiała znieść a ryba nie miała ochoty oderwać się od dna.
Po kilku sekundach nierównej walki wyjąłem zerwany zestaw.

Nie pierwszy raz. Zdążyłem przywyknąć.

Kolega wyjął jedną piątkę, kilka mniejszych. Ja też miałem komplet.
Siąpiący deszcz przemoczył mnie trochę więc wróciliśmy we mgle w stronę brzegu, nad wcześniej spotkane ławice.
Tam jeszcze jakiś kolejny bolek z opadu i do domu.

Byliśmy zadowoleni. Usatysfakcjonowani.
Po wcześniejszych wypadach na Martwą Wisłę, w pogoni za sandaczami to było dopiero przeżycie.
Co z tego, że w ciągu 5 dni wyjąłem 27sandaczy kiedy większość to przedszkolaki.
Teraz nasyciłem się kolejną dawką adrenaliny.
Na kilka dni wystarczy.
Zakończyliśmy małą rywalizację wynikiem 8:7 na moją korzyść -głupio byłoby świeżemu "wilkowi" dać się wyprzedzić.

Już planujemy kolejne wyprawy.
Nie ma to jak słona woda.

Na zdjęciu pierwsza piątka młodego wilka morskiego.


Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.