Ostatnio robiłem rekonesans z bolonką nad moją ukochaną Nysą Kłodzką. Zawsze staram się rozmawiać z napotkanymi wędkarzami aby zorientować się czy ryba na rzece się już „ruszyła”. Zgadnijcie co mnie wtedy najbardziej denerwuje? Co roku co najmniej jeden z nich powtarza jak mantrę – „Przy moście w Otmuchowie zaczyna brać boleń!” Nieistotne jest to, że obowiązuje okres ochronny, a w zezwoleniu mają jak „byk” napisane: „3.2. Zabrania się łowić ryby w ustalonych dla nich okresach i oznakowanych miejscach ochronnych, takich jak tarliska, krześliska, zimowiska, mateczniki.” Ale może na początek trochę historii. Po wprowadzeniu bolenia na odcinki Nysy Kłodzkiej, na których on naturalnie nie występował PZW w Opolu stwierdziło, że zaczyna być on problemem. W 2012 roku podjęto próbę eliminacji bolenia likwidując okres ochronny i limit. Ale okres ochronny musieli przywrócić, bo nad rzeką zaczęły pojawiać się setki spinningistów, którzy przy okazji zabierania do wora (dosłownie bo wielu przychodziło z 200 litrowymi, mocnymi workami na śmieci) walili w łeb wszystko co się nawinęło, nie zważając na okresy ochronne. Kłopot z tymi boleniami jest jednak taki, że masowo w rzekę wchodzą one tylko na tarło. Po nim w rzece zostają nieliczne, bo reszta wraca do zbiorników zaporowych, w których znalazła rewelacyjne warunki do życia. I tak nagle okazało się, że najskuteczniejszą przynętą jest duża cykada albo guma uzbrojona w kotwice, bo przecież boleń do zabrania wcale nie musi być zaczepiony za pysk. :( Mało tego – na łamach WW, zaczęto pisać o spinningistach, którzy nawet łowili na tych odcinkach bolenie, na miarę rekordu Polski, tylko jakoś zapomnieli udokumentować. Zresztą nikt się w artykule nie pochwalił w jakim okresie te potężne bolenie są wyciągane. I dziś na przełomie marca i kwietnia pojawia się już kilkunastu spinningistów, którzy na przełomie marca i kwietnia sprawdzają czy boleń „wszedł” już w rzekę. Jak wejdzie pojawia się co najmniej kilkudziesięciu. Z 9 cm przynętami za jaziem raczej nie chodzą, a boleń nie jest tylko przyłowem. :) Cóż z tego, że wielu chwali się modnym C&R, jak niejeden rzuca ryby w krzaki i jak się kilka potężnych boleni nazbiera, zwijają się do domu. Dla mnie nawet złów i wypuść w tym przypadku to celowe łamanie regulaminu.A dla zainteresowanych jak wygląda „Boleniada” i nie ma strachu się nawet nią publicznie chwalić polecam filmik z linku poniżej. Pozdrawiam
Jeżeli tym gościom serio smakuje ta ryba to może potrzebuja pomocy psychiatry albo Caritasu...W tym drugim przypadku jestem w stanie zrozumieć ale wątpię żeby było aż tak źle...Powinni zatem tam wprowadzić zakaz łowienia na przynęty większe niż 5 cm albo zakaz spinningowania i egzekwowaćw newralgicznym okresie.Każdy rodzaj chamstwa powinien mieć swoje granice ale "pragnienie mięsa" jest widac tak pierwotnym instynktem,że trudno je pohamować.Jedzcie jak wam smakuje ale z głową i nie w okresie ochronnym bo inaczej za rok juz nie będzie czego jeść.Prawo pozwala zabijać bolenie o ile ktoś jest aż tak zdesperowany.Jeśli jesteście głodni nie wstydzcie sie - pomożemy...Sam kokosów nie mam ale chlebem sie podzielę a bolenie wypuszczam więc wyobrażam sobie jak goście musza mieć w zyciu pod górkę:-) (2021/04/03 22:54)
Haraczą te bolenie jak u nas w Trójmieście śledzia albo belonę w Bałtyku. Ryby piękne, ale cóż z tego, jeśli nagminnie łamany jest RAPR PZW. Kompletna masakra i porażka... Brak słów. (2021/04/04 09:48)
Nawet roczny zakaz spinningowania nie pomoze na glupote. Co na haku to w plecaku... Na kilkadziesiat boleni tylko jednego wzialem i to tylko dlatego bo po wypuszczeniu padl. A i tak go nie zjadlem tylko znajomy. Od 1 maja sie zacznie boleniowe eldorado na Odrze. (2021/04/04 17:14)
Ja też tak miałem Mateusz.Raz na wiele przypadków ryba "zeszła" ale to absolutny margines.Hipokryta nie będę - pokosztowałem i ja tego mięsa i wiem,że jest do dupy.Dlatego dziś ich nie biorę i liczę że inni też zmądrzeją.Sandacza to jeszcze bym zrozumiał:-) (2021/04/04 23:21)
Jak dla mnie ograniczanie spinningowania tez nic nie daje. Wędkarz powinien mieć możliwość połowu swoją ulubioną metodą przez cały rok. Ale musi posiadać także rozum i umiejętności. Umiejętnością może być chociażby skuteczne omijanie tarlisk czy dostosowanie przynęt i sprzętu pod inne gatunki, które mogą być również ciekawe z punktu widzenia wędkarza. Co do zabierania ryb – nie jestem jakimś fanatykiem C&R – ale bierzmy tyle ile jesteśmy w stanie zjeść i zgodnie z regulaminem. Mrożona ryba nie jest tak smaczna jak świeża. Poza tym zawsze można nastawić się na gatunek ryby, którego zabranie nie stanowi jakiegoś spustoszenia w danym środowisku. Ja jak mam ochotę na wędzoną rybkę wybieram leszcza i jadę ponad 100km na łowisko, w którym te duże leszcze są, choć kilka kilometrów od domu mam pstrągowe rzeczki, które sam w kilka lat z pewnością bym skutecznie wyrybił. Ale nie tędy droga. Jak ktoś potrafi zrobić bolenia tak, żeby wszystkim smakował to zasługuje na pokłon od Magdy Gessler. :) Kłopot w opisanym przypadku był taki, że bolenie w takiej ilości wcale nie trafiały na stoły wędkarzy, lecz szły na handel. Taki co handluje uważa, że duża ryba zawsze się sprzeda. Nieważne, że niesmaczna. Trochę to podobne do mojego zbierania pierwszych prawdziwków. Zawsze duże są w cenie i są po prostu ładne, do domu bym tego nie przyniósł bo strasznie robaczywe, ale właścicielka pobliskiego pensjonatu chętnie je bierze bo mówi, że robaki i tak przy suszeniu wyjdą, a smak grzyba pozostaje. :) No ale ryba to nie grzyby, które przy umiejętnym zbieraniu co rok i tak rosną w tym samym miejscu. :) A poza tym moi drodzy wędkarstwo jest piękną pasją. Jak mawia mój znajomy – prawdziwy pasjonat zawsze dokłada do „interesu”, a nie czerpie z niego zyski materialne. Dlatego osobiście gardzę każdym pseudo-wędkarzem, który wody traktuje jak miejsce pozyskiwania mięsa na sprzedaż. Ale i takimi, którzy zrobili biznes na pozyskiwaniu żywych okazów z dzikich wód i sprzedawaniu ich na łowiska komercyjne. Nad wodą powinna nas obowiązywać pewna etyka. Zarówno dotyczy to poszanowania przyrody (zostawiajmy miejsca w których wędkujemy bez śmieci i szkód), jak i zabierania jej owoców. Na moich łowiskach nie raz widziałem spinningistów, którzy ubrani w super ciuchy, z niezła wędką nieśli z dumą 40-50cm rybę w przezroczystej reklamówce. No proszę, jak już ktoś zabiera niech kupi sobie wiklinowy kosz albo chociażby zwykłą siatkę, bo takie sytuacje są podobne do pójścia do teatru w gumofilcach – niby można, a jednak straszna wiocha. Pomijam fakt, że rybka przechowywana w takich pomimo, że do domu niektórzy mają niedaleko przy upale może okazać się niezdatna do jedzenia i nadaje się tylko do wyrzucenia. A pochwalić to się można znajomym później zdjęciem, a nie paradować brzegiem rzeki i liczyć się, że każdy będzie zadawał pytanie – „Na co wzięła?” No i zrobił się przez przypadek wywód wędkarsko-etyczny. :) Pozdrawiam wszystkich pasjonatów i życzę sukcesów. (2021/04/05 16:10)