Było to naście lat temu. Wspólnie z kolegą po kiju postanowiliśmy wybrać się po raz kolejny na nasze ulubione nocne łowisko. Rosówki zbieraliśmy na przy domowych trawnikach chyba ze dwa dni (susza). Owe łowisko to rzeczka szeroka na jakieś 6m głęboka na 2,5m ale z odnogą 2m na 0,5m dostępna suchą nogą tylko z jednej strony oczywiście dla w tajemniczonych, która zresztą była naszym celem wyprawy.
Odpowiednio wcześniej zadbaliśmy o nasz komfort łowienia, czyli ławeczka do siedzenia przygotowana z kilku palików znalezionych na miejscu i oczywiście ukryta w przybrzeżnej roślinności (wcześniej postawione w różnych miejscach były dewastowane).
Na co łowić? Już mieliśmy dorodne robaczki ale czym zanęcić? Kolega jako, że pracował w zakładzie mięsnym wpadł na zdawać by się mogło rewelacyjny pomysł białe robaczki, które tam są w każdym koszu na śmieci.
Jak on to zebrał nie wiem nie pytałem ale był strasznie "wq..." jak szliśmy na ryby i lekko zalatywał padliną.
Pogoda odpowiednia, schowana ławeczka cała już ustawiona w trzcinach, po robaczku na haku, słońce zachodzi, czas użyć asa i ?
Kolega wyciąga słoik (źle zakręcony) i cała zawartość ląduje prawie na naszą ławeczkę.
Wytrzymaliśmy (wytrzymałem) nieco ponad godzinę.
Kolega był twardy i mówił, że jak je "zmuszał" do opuszczania pojemnia na śmieci to gorzej "jechało", a to teraz to nic.
Nie przekonał mojego nosa ani mnie dlatego dołączył do mnie po 30 min na nowym stanowisku.
Wtedy byliśmy na siebie prawie obrażeni, a teraz jak to wspominam to ze śmiechu pękamy.
Pozdrawiam.
(2010/12/10 18:56)