Karp....karp koi... Znajomy wędkarz taki co tylko na łowiskach specjalnych łowi ma swoje hobby....ogród, ogród i jeszcze raz ogród. W ogrodzie oczywiście sadzawka, którą nieraz zarybiałem karasiami, kiełbiami, piskorzami a nawet i karpiem - wymiarowym oczywista...Ale to mało mu było......Pewnego dnia sadzawkę ozdobił karp koi....taki co ogon ma biały a głowę czerwona....No patriota mówię....w barwach narodowych rybę sobie fundnął....Z 1500 PLN chyba gościu kosztował i ze 4 kg masy własnej..... Oj dumny koleś był i wszystkim się chwalił....a rybsko na dobre zadomowiło się w sadzawce... Pewnego razu teść kolegi stęsknił się za zięciem i w odwiedziny przybył....Teść wiadomo kucharz przedni będzie na czas swej bytności w kuchni zarządzać, a że tez wędkarz i to taki co na Bugu sumy tłucze to tylko danie rybne przyrządzi...żadne inne..... Kolega z z żoną po 17.00 z pracy wraca....i pachnące porcje karpia w panierce na stół wjeżdżają.....Pychota mniam, mniam...... "Teściu powiedz gdzie to karpia dostałeś......?" "No pływał w tym twoim bajorku...."
1500 za karpia???? Myślałem że to żart..... Zaglądam w internety a tam napisali że najdroższy karp koi kosztował 250 tys euro. Szaleństwo..... (2014/06/28 07:49)
Szukając owego łamańca natrafiłem w pudle na pewną starą błystkę. Wykonana mosiądzu sposobem zapewne chałupniczym i dość ciężka. Uzbrojona w potężną zardzewiałą kotwicę.pozbawioną jednego grota. Od razu powróciły wspomnienia pewnego śmiesznego wydarzenia sprzed ok 25 lat, śmiesznego bo się dobrze zakończyło a mogło mieć bardzo przykre a nawet tragiczne zakończenie..... Wraz z dwójką kolegów po kiju wybraliśmy się powędkować. Konkretnie to pobłystkować i to z łodzi. Łódź dwumiejscowa była więc jeden na miejscu pozostać musiał....Padło na mnie..... Kolesie wypłynęli ok 50m od brzegu, zakotwiczyli i dla lepszej koordynacji ruchów buteleczkę otworzyli....co chwile toast na mą cześć wznosząc.... Wreszcie połowy czas zacząć.....jeden siedzi drugi stoi, bierze zamach i....AAAAAAAAAAAA ... Zamieszanie w łodzi ....omal do wywrócenia nie doszło .......ciecie linki kotwicznej i sprint łodzią ku mnie do brzegu z krzykiem bym samochód odpalał.......Gdy łódź na brzegu się znalazła ujrzałem jednego z kolegów zaciętego jak najbardziej w prawidłowy sposób za dolną szczękę. Seplenił coś tam na "k" i na "ch".....pod adresem tego drugiego ..... Krwawienie było dość obfite, natychmiast owinęliśmy brodę nieszczęśnika ręcznikiem, błystkę trzeba było odciąć pozostawiając ją w szczęce kolegi......i ile fabryka dała pędem i na klaksonie no najbliższego szpitala......dobrze, że blisko było. Lekarz który przyjmował nas zdziwiony nie był ale widać było, ze tłumi w sobie by nie parsknąć śmiechem....A jedynym sposobem uwolnienia kumpla od bystki było obcięcie zadziora.......Potem opatrunek, zastrzyk przeciw tężcowi no i powrót po nasze bambetle pozostawione na łowisku....... Z perspektywy czasu.....akurat teraz pisząc o tej historii rozmawiamy z żoną.....co byłoby gdyby doszło do wywrotki łodzi.....lub gdyby kolega dostał błystką po oczach........lub......... tu różne wersje przytaczamy.....Na szczęście możemy się z tego pośmiać..... Coś tam jednak pozostało......zawsze gdy łowię rozglądam się bacznie by nie zahaczyć nikogo i samemu nie być zahaczony..... Co do alkoholu.....jest dla ludzi....choć wcale nie twierdzę, że gdyby koledzy przywitania z flaszeczką nie mieli do zdarzenia by nie doszło.... (2014/07/03 08:22)