(2014/10/12 13:42)
Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.
Ten wątek został zablokowany - nie możesz odpowiadać na posty
Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.
Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.
Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.
Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.
Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.
Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.
3 sztuki 70 cm 75cm i 71 cm wszystko na wobki w nocy w tam tym tyg :) działa się ostro przy wysokiej wodzie :p
a u mnie w odrze bryndza totalna ;/(2014/10/22 02:10)
Po zmroku dzieje się fajnie,woda się otwiera :) w dzień kichaaa!! :/
W końcu, po kilkukrotnym "niewypale", udało się wybrać na wspólne łowy. Miały być to sandacze, jednak po ostatnich opadach, woda zaczęła tak przybierać, że stwierdziliśmy, iż nie będzie miało to większego sensu i mieliśmy po raz kolejny, odłożyć wspólne ganianie ze spinami na inny raz. Jednak, po wielu namysłach, stwierdziliśmy, iż wybierzemy się na szczupaka.
Wybór padł, na odłączone na stałe (poza powodziami), bajora na międzywalu. Co prawda, ciężko na takich wodach, liczyć na coś konkretniejszego [miejscowi "bojkarze" (i nie tylko, bo spinningiści, na pewno dołożyli "swoje"), już dawno zjedli prawie wszystko, co w takich wodach pływa(ło)], ale lepsze nawet to, niż siedzenie w domu.
Pobudka o godz. 4 nad ranem, tuż po godz. 6, jestem pod wieżowcem, w którym mieszka Sebastian (seba88) i po godzinie, jesteśmy nad wodą.
Pierwsze "bajorko", wyglądające jak prastare starorzecze, wita nas "bojkarzem". Zaczynam od starej blachy, którą dostałem kiedyś tam od wujka (wahadło, które ma na odwrocie, czaplę). Jednak, płytka i mocno zarośnięta woda, szybko "wykluczyła" tę przynętę. Założyłem więc dużą Sandrę na lekkiej główce. Aby nie łapać roślinności, konieczne było szybkie prowadzenie. Założyłem więc wobler Sebile Magic Swimmer.
Pierwszy rzut i już widzę, że na te warunki, będzie to świetna przynęta - tylko, czy szczupakom przypasuje? Chyba przypasowała, gdyż nie zdążyłem "dokręcić" pierwszego rzutu i już nastąpił atak. Był to króciak, który wyskoczył do przynęty, ponad lustro wody - wobler prowadzony przy samej powierzchni.
Wchodzę do wody, w drugą "lukę" w roślinności i po kolejnych kilku rzutach, jest pierwsza ryba na kiju. Ryba jest mała, więc doholowanie jej do brzegu, to czysta formalność. Jest to pięćdziesiątak piątak, który pewnie zażarł przynętę - a jednak, jeszcze jakiś wymiarowy szczupak, pływa w tej wodzie.
Przeszła mi przez głowę myśl, że dla jego dobra, byłoby wpuszczenie go do Odry, jednak do rzeki było zbyt daleko, aby podjąć takie ryzyko "przeprowadzki", więc wpuściłem go z powrotem do jego domu.
Przez dłuższy czas, nie działo się nic. Aż do momentu, kiedy doszliśmy do mocno zarośniętego kącika. Dosłownie pierwszy rzut, przynęta idzie wierzchem. niczym smużak (tego wymagało, mocno zarośnięte miejsce) i następuje, chybiony wyskok. Był to co prawda sześćdziesiątak, ale chociaż fajnie to wyglądało, kiedy cały szczupak, wyskoczył do przynęty, jak z procy i znalazł się cały, ponad powierzchnią wody.
Po kilku następnych rzutach, robi się na wodzie nieduży wir i tylko czuję, jak zębaty uderza w przynętę, lecz się nie zapina. A więc, mieszkają tutaj, przynajmniej trzy wymiarki.
Po kolejnych rzutach, pojawia się jeszcze jeden szczupak, który trafił w przynętę przy trzecim ataku. Ten był najmniejszy, miał ok. 45 cm.
Po obłowieniu pierwszego bajora, jedziemy na drugie, gdzie... "witają" nas, dwaj "bojkarze". Obławiamy to szybko, notując wyjście króciaka, w pierwszym rzucie i jedziemy jeszcze zobaczyć na stale połączone z Odrą, starorzecze.
Tam łowienie nie należało do najłatwiejszych, gdyż rosnąca na Odrze woda, pchała w starorzecze sporo syfu. Dodatkowo, woda w niektórych miejscach już się wylewała na łąki. Na tym łowisku, nie złowiliśmy nic i zgodnie z planem, tuż po godz. 15, ruszyliśmy w drogę powrotną.
Miały być sandacze, jednak duża woda, pokrzyżowała nieco plany i wyszły szczupaki - pierwszy w tym roku, wypad na zębatego. Co prawda, wyjechały tylko dwa maluchy + kilka ataków, jednak było bardzo fajnie. Przede wszystkim kolejny dzień na rybach, w końcu udało się wybrać wraz z kolegą na ryby i była to fajna odskocznia od "codzienności".
Wyjścia były tylko do tej przynęty.
Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.
Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.
Nad odra w moich oklicach nędza, przez ostatni tydzien woda wysoka plynie tona syfu. Brań zero to co widac to Boleń i ukleja. Zreszta okoliczne jeziorka też lipa, kilka małych okonków. Może szczupły się w końcu ruszy.
Na sobotę zapowiadają w miarę słoneczną pogodę, do tego kilkanaście stopni na plusie. Decyzja jest oczywista - odpuszczam sandacze, jadę na lipienie, pobawić się jeszcze z suchą muchą.
Ale co robić w piątek? Szkoda tracić dnia. Ciśnienie wysokie, jednak pochmurna i w miarę wilgotna, pierwsza część dnia, spowodowały, iż skusiłem się, porzucać chwilę za sandaczem - a nóż, się uda.
Godz. 3, pobudka i o godz. 5, gdy jest jeszcze ciemno, jestem na miejscu. Zaczynam od białego Sea Shad'a. Przez niemal pół godz., nie dzieje się nic, jednak widzę, jak na płytszej wodzie, coś atakuje drobnicę. Wyglądało to na okonie.
Nie one były moim celem i już chciałem zmieniać przynętę, jednak coś mnie podkusiło, aby jednak spróbować. W drugim rzucie, gdy przynęta jest 3-4 m ode mnie i chcę zrobić ostatnie podbicie, na kiju zaczyna się szamotać ryba. Brania nie było czuć, a że było jeszcze ciemno, nie miałem go jak zobaczyć - jednak podciągnięcie przynęty, wystarczyło, aby ryba się dobrze zapięła. Po chwili, było jasne, dlaczego. Na kiju dało się wyczuć charakterystyczne trzepanie łbem. Był to okoń. Gdy podciągnąłem go do powierzchni, zaczął się "pluskać" i gdy się uspokoił, postanowiłem go podnieść na kiju. Nie zapalałem latarki i nie widziałem dokładnie, jakiej jest wielkości, ale coś tam mi śmignęło kilka razy i wiedziałem, że będzie to 35+ cm.
Gdy go zobaczyłem, byłem mile zaskoczony, że jest aż taki. Co prawda, do "wielkoluda" to mu jeszcze brakowało przynajmniej kilku centymetrów, ale jak na "pzw'owskie" warunki, to był już całkiem fajny. Widziałem, że jest to największy okoń, jakiego udało mi się złowić w Odrze, jednak zastanawiałem się, czy to będzie tylko 39 cm, czy aż 40 cm. Sięgnąłem więc szybko po miarkę i... jest 40, z małym okładem. A więc, kolejne małe marzenie spełnione, jest spinningowa czterdziecha z Odry! Co prawda, aby była to życiówka, musiałby być i kilka centymetrów dłuższy, jednak, mimo to, cieszę się z niego, bardzo mocno.
Szybka sesja i do wody.
Zostaję więc przy tej gumie. Zaczyna się powoli rozjaśniać i mogę obserwować szczytówkę oraz plecionkę. Przy jednym, z kolejnych rzutów, gdy przynęta ponownie jest już blisko brzegu, zauważam branie (nie było go czuć), jednak zacięcie było puste. Robię jeszcze jedno podbicie i poprawił już bardziej wściekle (wyczute), jednak i tym razem, zacięcie było puste.
Ranek jest piękny, jest pochmurno i wilgotno - tak, jak zapowiadali. Okonie ganiają drobnicę (notuję jeszcze kilka okoniowych pstryków oraz jeden sandaczowy), od czasu do czasu, pokazuje się w warkoczu boleń. Ja jednak chcę sandacze. Zmieniam więc gumę, na większą, z cięższą główką. Kilka rzutów i... podpinam za "karczycho" leszcza.
Po godz. 9, zaczyna mnie "łamać". Odkładam na chwilę kij i się kładę, jednak szybko wstaję i "biorę się w garść". Ciężko będzie się skupić na opadzie, gdy głowa leci, więc zakładam szczupakowego wobka i idę porzucać za zębatym. Przez około godzinę, mam jeden atak w przynętę (skubany, aż cały wyskoczył ponad powierzchnię wody) ok. 50 cm pistoleta, który trafił w wobka, ale nie znalazł kotwicy.
Gdy robię się głodny, idę do auta, "szamię" co nieco i wracam do sandaczy. Zakładam tę samą przynętę, która dała okonia i w bodaj drugim rzucie, mam klasyczny, sandaczowy pstryk. Zacinam i siedzi. Ryba duża nie jest, więc nie zważając na jej "protesty", pompuję ją do siebie i po chwili, mam na brzegu małego sandacza. Szybka miarka - "jazgarz" ma 54 cm, fotka i do wody.
Dochodziła godz. 11, i zgodnie z prognozami, chmury zaczęły się przerzedzać i słońce zaczęło "przygrzewać" - na wodzie, zrobiła się cisza. Porzucałem więc do godz. 12 i pojechałem do domu.
A jutro, cały dzień z lipieniami.
Tutaj "ściągacz" gum, a zdjęcie z okoniem, jest w galerii
Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.
Prognozy na najbliższe dni, nie były zbyt "wygodne". Lecące mocno na "pysk" ciśnienie, dużo słońca i 15 st. na plusie, jeszcze było w miarę do przyjęcia. Ale towarzyszący temu wszystkiemu, dosyć mocny wiatr, który dość skutecznie utrudnia łowienie, nie był zbyt mile widziany. Co tu robić... To nie, tamto też nie... Dobra, jadę na szczupaki.
Nie zrywałem się "na wariata" i nad wodą byłem o godz. 10 rano. Poniedziałek, ale pierwsze, co wrzuca mi się w oczy, to... dużo aut. Rozglądam się i widzę całkiem sporą, ekipę "bojkarzy" + kilku spinningistów.
Nie lubię takiego łowienia, to nie dla mnie. Jednak postanawiam trochę porzucać i przy okazji się dowiedzieć, czy coś się dzieje. Próbuję skusić jakiegoś szczupaka różnymi przynętami, jednak bez skutku. Na wodzie cisza, żadnych oznak, żerowania zębatych. Jak się dowiaduję, na karasie także nic się nie dzieje. Skoro nawet "bojkarze" nie mogą złowić chociażby pistoleta, to coś musi być na rzeczy.
Jadę na inną miejscówkę, ale tam to samo. Kilku wędkarzy, na wodzie cisza, nikt nie ma nawet kontaktu ze szczupakiem. Wykonuję więc kilkanaście rzutów i jadę na ostatnią miejscówkę.
Kurcze, co jest, wędkarzy wszędzie, jakby był co najmniej weekend. Na "mojej" bankówce jest dwóch spinningistów. Czekam więc, aż skończą łowić i gdy odjeżdżają, daje miejscówce trochę czasu na odpoczynek.
Zaczynam obławiać miejscówkę przed godz. 16. Druga przynęta, jaką zakładam, to lekko uzbrojony Shaker 4". Wykonałem raptem kilka rzutów i przy jednym z nich, przy dosyć spokojnym prowadzeniu w opadzie, następuje wyraźne pstrykniecie. Zacięcie i siedzi! Czuję niemal od razu, że nie będzie to pistolet i gdy biorę się za luzowanie hamulca (łowiłem na "głównej" Odrze i wolałem być przygotowany na sandaczowy przyłów), następują dwa przepiękne wyskoki. Nazwałem te akrobacje "poziomymi świecami" - piękny widok.
Był to niczego sobie osiemdziesiątak, który podczas walki, jeszcze kilkukrotnie robił takie popisy. Przy drugiej próbie, ryba daje się podebrać i gdy tak patrzę na niego, zastanawiam się, czy będzie 80 cm, czy trochę braknie. Przyłożenie miarki i jest między 79, a 80 cm. A więc, osiemdziesiątak, któremu przyznaję 79 cm.
Przynęta tkwi niemal w przełyku, jednak (na szczęście) wychodzi jak "z masła". Nie była nawet potrzebna reanimacja - odpłynął od razu. Gdy robi się ciemno, rzucam chwilę za sandaczem i o godz. 18, jadę do domu.
Szału nie było. Ba, praktycznie nic się nie działo - żadnego szczupaka u "bojkarzy", zero widocznej aktywności na wodzie. Jednak jedna ryba, uratowała wypad. Co prawda, żaden to okaz, ale już też nie pistolet, więc może być - wypad na plus.
Jedyna ryba dnia - zębaty osiemdziesiątak.
Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.
Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.
Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.
Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.
Trochę zaległe, sprzed weekendu.
Po czwartkowych sandaczach, przyszedł czas na... piątkowe. Podobnie, jak dzień wcześniej, tak i w piątek, pobudka o godz. 3.30 i tuż po godz. 6, jestem u znajomego pod domem. Tam przesiadamy się do jego auta, które jest od zadań specjalnych i ruszamy w dalszą trasę. Na miejscu jesteśmy ok godz. 7 rano, wodujemy się i płyniemy na pierwszy odcinek Odry.
Przez kilka dni, skoki wody były małe, jednak z samego rana, poszła mocno do góry, by następnie opaść o grubo ponad metr. Jak się okazało, rybom to nie przeszkadzało - już w trzecim rzucie, kolega wyjmuje małego sandacza, który ma niespełna 50 cm. Jak się okazuje, z pyszczka wystaje żyłka, a głęboko w przełyku, tkwi haczyk - zabieg przebiega pomyślnie i ryba odpływa bez zbędnej "biżuterii". Pogoda jest taka sama, jak w dniu poprzednim - chmury, wilgotno (mżawrki + drobne opady deszczu), bezwietrznie. Ona ewidentnie pasuje sandacz(yk)om, gdyż po niedługim czasie, znajomy wyjmuje drugiego malca i trzeciego - większego - spina.
Ja jestem na początku bez kontaktu z mętnookimi, ale po jakimś czasie, notuję pierwszy pstryk i wyjmuję króciaka. Co jakiś czas, zmieniamy miejsca i udaje mi się wyjąć kolejne dwa maluchy.
Po kolejnej zmianie miejscówki, mam kolejne branie w opadzie - tuż przy samej łodzi, na niespełna dwumetrowej wodzie. Tym razem, ryba jest nieco większa i po chwili podbieram pierwszego, wymiarowego w dniu dzisiejszym, sandacza - taki sześćdziesiątak. Szybka fotka, miara - 59 cm i do wody.
Pływając tak po różnych miejscówkach, pytamy siedzących na brzegu wędkarzy o wyniki, jednak nikt nic nie łowi. W godzinach popołudniowych, nie dzieje się zbyt wiele - notujemy tylko trzy brania.
Gdy powoli zbliża się wieczór, płyniemy na ostatnią miejscówkę, gdzie mamy zamiar porzucać jeszcze z godzinę po zmroku. Napłynięcie, kotwiczenie, kilka rzutów i... no, w końcu jest to, na co czekałem, tj. konkretny strzał! Podobnie, jak przy poprzednim sandaczu, tak i teraz, nastąpił od bardzo blisko łodzi i na płytkiej wodzie. Ooo, ten będzie większy? Walka jest zupełnie inna, ryba nie daje się ciągnąć "po linii", jak to było przy tych małych sandaczach i gdy pod łodzią zaczyna robić dynamiczne "ósemki", jest niemal pewne, co to za ryba. Przypuszczenia się sprawdziły - to boleń, który trzepnął w opadającego twistera.
Nie duży, bo raptem 64 cm, ale jakby nie było, jest to mój pierwszy osobnik tego gatunku, złowiony w listopadzie.
Była to jedyna wieczorna ryba, sandaczy niestety nie było. Przed godz. 19, kończymy łowienie i spływamy do miejsca, wodowania łodzi. Gdy ona znajduje się na swoim "siedzisku" i wszystko mamy spakowane, ruszamy w drogę powrotną.
Zanim jednak pojechaliśmy do domu kolegi, zatrzymaliśmy się na pół godziny w jeszcze jednym miejscu, gdzie spróbowaliśmy swoich sił z brzegu. Tam notuję jedno sandaczowe branie, ale kończy się tylko na zdjętej z "talerzy", gumie.
Jeśli chodzi o ilość, to znowu było nie najgorzej, gdyż udało mi się ponownie złowić 4 sandacze, a do tego doszedł przyłów w postaci bolenia. Ilość jest, jednak wciąż brakuje jakości...
Jeden, z czterech:
Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.
Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.