Odrzańskie spinningowanie - relacje z wypraw:)

/ 1088 odpowiedzi / 290 zdjęć

Ten wątek został zablokowany - nie możesz odpowiadać na posty

wedkarz2309


Tym razem, wybrałem się z kolegą Pawłem, który zaprosił mnie na swoją łajbę. Głównym celem był oczywiście odrzański sum. Łódka wystarczająco duża, więc zabrałem ze sobą także inne kijaszki (pod bolenia i pod sandacza) - tak na wszelki wypadek. Po godz. 5 rano, wyjazd spod domu i tuż po godz. 6, jestem pod kolegi domem. Wszystkie "graty" na "łajbiszona" i jedziemy się wodować. Jest jeszcze ciemnawo, więc robimy to w świetle latarek czołowych.
Podłączenie echa, chwila dla silnika, na zagrzanie się i ruszamy w dół rzeki - przed nami, 60 km pływania (w obie strony). Obławiamy tylko wybrane, dobrze znane Pawłowi, miejscówki.
Pierwsze godziny dnia, to pochmurne niebo (później było już tylko słońce). Na jednym z dołów, jest pierwsza ryba (nie na moim kiju), ale po kilku sekundach, następuje wypinka. Na kolejnej miejscówce, mam piękny strzał w przynętę, ale nawet natychmiastowa reakcja, nie pozwala zaciąć ryby.
Gdy tak spływamy cały czas w dół rzeki, obławiając najciekawsze jej fragmenty, Paweł pokazuje mi miejsca, z których powyjeżdżały tegoroczne sumy (największy, bodaj 203 cm). Trzeci kontakt z rybą, kończy się wygięciem kija i kolega szybko przekazuje mi swoją wędkę, aby mógł się całkowicie skupić na ewentualnym manewrowaniu łodzią (odebrałby ją tylko wtedy, gdyby to był duży sum). Jak się okazało, nie było potrzeby, gdyż bez problemu, podnoszę do powierzchni... sandacza, który zażarł cały wobler. Kilka szarpnięć na powierzchni, podprowadzam go do burty łodzi i kompan go podbiera. Mętnooki wielki nie jest (71 cm), ale nadrabia to masą - był wysoki i odpasiony.
Gdy dopływamy do "punktu nawrotu", "kotwiczymy" się i idziemy do pobliskiej restauracji, wszamać jakiś obiad. Chwila odpoczynku i płyniemy w górę rzeki - oczywiście łowiąc. W sumowe woblery, są jeszcze ze trzy strzały, ale nie do zacięcia. Paweł stwierdza, że są to najprawdopodobniej sandacze.
Do miejsca wodowania łodzi, dopływamy po godz. 19, jak jest już całkowicie ciemno.
Co prawda bez suma, ale nie żałuję ani trochę - kolejna super przygoda oraz nowe doświadczenie.



Sandacz, zamiast suma.
(2014/10/12 18:22)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

Polacki1229


3 sztuki 70 cm 75cm i 71 cm wszystko na wobki w nocy w tam tym tyg :) działa się ostro przy wysokiej wodzie :p (2014/10/16 12:43)

wartoslaw


Piękne sandały kolego, Gratuluję!!! (2014/10/16 19:24)

KkLuki


3 sztuki 70 cm 75cm i 71 cm wszystko na wobki w nocy w tam tym tyg :) działa się ostro przy wysokiej wodzie :p



a u mnie w odrze bryndza totalna ;/

Piękne rybki pozdro :) (2014/10/19 15:16)

Polacki1229


a u mnie w odrze bryndza totalna ;/
Po zmroku dzieje się fajnie,woda się otwiera :) w dzień kichaaa!! :/

(2014/10/22 02:10)

wedkarz2309


Fajne sandacze - gratuluję!
Ten młynek, to Ultima?




Przyszło ochłodzenie, więc wstępnie umówiłem się ze znajomym na piątkową "inaugurację", jesiennego sandacza. W środę (wczoraj), z powodu niekorzystnych warunków do łowienia lipieni na suchą muchę, siedziałem w domu i "z wypiekami", przeglądałem prognozy pogody, na nadchodzący piątek.
No i nie bardzo mi się to podobało. Od czwartku ciśnienie w górę, zmiana kierunku wiatru na ten teoretycznie niesprzyjający, itd. Siedzę tak przed tym monitorem, za oknem ciągły deszcz od rana, który miał padać (i padał) do końca dnia i jeszcze przez niemal całą noc, nieprzerwanie.
Tak siedzę, myślę i... kurde, dziś może być ciekawie - jak nie sprawdzę tego osobiście, to nie pójdę spokojnie spać. Decyzja natychmiastowa - jem obiad, robię wałówę i jadę trochę zmoknąć. Może zdążę jeszcze na jakiegoś dziennego szczupaka, a po zmroku, może jakiś sandacz. Po drodze wskakuję do wędkarskiego, dokupić trochę gumisiów i o godz. 16, jestem nad wodą.
Tak, jak się spodziewałem, nie ma nikogo - tak ma być. Trochę późno wpadłem na to, aby wyskoczyć na ryby w taką pogodę, więc bez kombinowania, wybrałem się na jedną miejscówkę, którą miałem zamiar cały czas obławiać - no, z przerwami na jedzenie.
W pierwszych dwóch godzinach, póki było jeszcze jasno, notuję jedynie wir przy wyjmowaniu przynęty z wody i ślady po szczupaczych zębach. Do tego kilka "strzałów", najechanych plecionką ryb.
Niestety, nawet na powierzchni nie działo się prawie nic. Kilka razy, przy brzegu, pogonił jakiś kurdupel i to wszystko.
Ciągle padający deszcz, spowodował, iż przemokłem dwukrotnie (po pierwszym, przebrałem się). Fakt, nie złowiłem nic, ale nie żałuję ani trochę. Sprawdziłem (co prawda, rzucanie przez 3 godziny w jednym miejscu, to łowienie, z którego nie należy wyciągać zbyt daleko idących wniosków), wróciłem do domu i poszedłem spokojnie spać, bez wyrzucania sobie, że mogło się dziać. No, jedynie żałuję, że deszcz się do mnie dobrał, bo chętnie pokombinowałbym jeszcze trochę.
Zobaczymy, co będzie w piątek... (2014/10/23 11:10)

wedkarz2309


W końcu, po kilkukrotnym "niewypale", udało się wybrać na wspólne łowy. Miały być to sandacze, jednak po ostatnich opadach, woda zaczęła tak przybierać, że stwierdziliśmy, iż nie będzie miało to większego sensu i mieliśmy po raz kolejny, odłożyć wspólne ganianie ze spinami na inny raz. Jednak, po wielu namysłach, stwierdziliśmy, iż wybierzemy się na szczupaka.

Wybór padł, na odłączone na stałe (poza powodziami), bajora na międzywalu. Co prawda, ciężko na takich wodach, liczyć na coś konkretniejszego [miejscowi "bojkarze" (i nie tylko, bo spinningiści, na pewno dołożyli "swoje"), już dawno zjedli prawie wszystko, co w takich wodach pływa(ło)], ale lepsze nawet to, niż siedzenie w domu.

Pobudka o godz. 4 nad ranem, tuż po godz. 6, jestem pod wieżowcem, w którym mieszka Sebastian (seba88) i po godzinie, jesteśmy nad wodą.

Pierwsze "bajorko", wyglądające jak prastare starorzecze, wita nas "bojkarzem". Zaczynam od starej blachy, którą dostałem kiedyś tam od wujka (wahadło, które ma na odwrocie, czaplę). Jednak, płytka i mocno zarośnięta woda, szybko "wykluczyła" tę przynętę. Założyłem więc dużą Sandrę na lekkiej główce. Aby nie łapać roślinności, konieczne było szybkie prowadzenie. Założyłem więc wobler Sebile Magic Swimmer.

Pierwszy rzut i już widzę, że na te warunki, będzie to świetna przynęta - tylko, czy szczupakom przypasuje? Chyba przypasowała, gdyż nie zdążyłem "dokręcić" pierwszego rzutu i już nastąpił atak. Był to króciak, który wyskoczył do przynęty, ponad lustro wody - wobler prowadzony przy samej powierzchni.

Wchodzę do wody, w drugą "lukę" w roślinności i po kolejnych kilku rzutach, jest pierwsza ryba na kiju. Ryba jest mała, więc doholowanie jej do brzegu, to czysta formalność. Jest to pięćdziesiątak piątak, który pewnie zażarł przynętę - a jednak, jeszcze jakiś wymiarowy szczupak, pływa w tej wodzie.

Przeszła mi przez głowę myśl, że dla jego dobra, byłoby wpuszczenie go do Odry, jednak do rzeki było zbyt daleko, aby podjąć takie ryzyko "przeprowadzki", więc wpuściłem go z powrotem do jego domu.

Przez dłuższy czas, nie działo się nic. Aż do momentu, kiedy doszliśmy do mocno zarośniętego kącika. Dosłownie pierwszy rzut, przynęta idzie wierzchem. niczym smużak (tego wymagało, mocno zarośnięte miejsce) i następuje, chybiony wyskok. Był to co prawda sześćdziesiątak, ale chociaż fajnie to wyglądało, kiedy cały szczupak, wyskoczył do przynęty, jak z procy i znalazł się cały, ponad powierzchnią wody.

Po kilku następnych rzutach, robi się na wodzie nieduży wir i tylko czuję, jak zębaty uderza w przynętę, lecz się nie zapina. A więc, mieszkają tutaj, przynajmniej trzy wymiarki.

Po kolejnych rzutach, pojawia się jeszcze jeden szczupak, który trafił w przynętę przy trzecim ataku. Ten był najmniejszy, miał ok. 45 cm.

Po obłowieniu pierwszego bajora, jedziemy na drugie, gdzie... "witają" nas, dwaj "bojkarze". Obławiamy to szybko, notując wyjście króciaka, w pierwszym rzucie i jedziemy jeszcze zobaczyć na stale połączone z Odrą, starorzecze.

Tam łowienie nie należało do najłatwiejszych, gdyż rosnąca na Odrze woda, pchała w starorzecze sporo syfu. Dodatkowo, woda w niektórych miejscach już się wylewała na łąki. Na tym łowisku, nie złowiliśmy nic i zgodnie z planem, tuż po godz. 15, ruszyliśmy w drogę powrotną.

Miały być sandacze, jednak duża woda, pokrzyżowała nieco plany i wyszły szczupaki - pierwszy w tym roku, wypad na zębatego. Co prawda, wyjechały tylko dwa maluchy + kilka ataków, jednak było bardzo fajnie. Przede wszystkim kolejny dzień na rybach, w końcu udało się wybrać wraz z kolegą na ryby i była to fajna odskocznia od "codzienności".




Wyjścia były tylko do tej przynęty.

(2014/10/25 11:22)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

wedkarz2309


Ciśnienie bardzo wysokie, za dnia wzrost temp., do przeszło 10 st. i słońce. Jedyny plus, to gęsta mgła przez całą noc i aż do godz. 10 rano. Takie były prognozy na poniedziałek - a że, takie mgliste poranki, dobrze wspominam, postanowiłem, mimo tego wyżu i słońca, wybrać się na chwilę, na porannego sandacza i może przy okazji szczupaka.
O godz. 4, pobudka i oczywiście jeszcze raz, sprawdzenie prognozy. Patrzę i... jeszcze wieczorem, pokazywali gęstą mgłę, a teraz... jakaś tam niewielka i przed godz. 8 rano, już jej nie będzie.
Co tu robić. Jak już wstałem, to już pojadę - pomyślałem sobie. Najwyżej, wrócę jeszcze szybciej, niż planowałem. Chociaż 2-3 godziny porzucam.
Na miejscu jestem o godz. 6 - dobre pół godziny za późno. Jakaś tam niewielka mgła jest, ale wystarczająca, aby "opóźnić" słońce. Każda minuta jest bezcenna, więc jak najszybciej montuję zestaw, wybieram jedną z wielu gum i... zaczynamy.
Takie prowadzenie, "śmakie" i "owakie". Taka przynęta, "śmaka" i "owaka". Nic, cisza. Słońce już daje, mgła się rozchodzi i będzie trzeba zaraz jechać do domu, ale jak im tutaj jeszcze zagrać... Spojrzałem na rozłożone pudełka i... założyłem gumę, na 25-cio gramowej główce i postanowiłem pobawić się w "speed'a".
Efekt, w postaci brania, był natychmiastowy, bo już w pierwszym rzucie. Był to jednak taki "głuchy" pstryk, taki "za mgłą". A na gumie, ani śladu. Po kilku rzutach, sytuacja się powtarza.
Dobra, zostaję jeszcze godzinę. Gdy przez dłuższy czas, znowu nic się nie działo, zacząłem na nowo kombinować z przynętami, jednak po jakimś czasie, znowu założyłem tę samą przynętę i powróciłem do "speed'a". Pierwszy rzut i trzecie branie! Jednak znowu pusto. Co jest grane?
Już wiem, że dadzą się sprowokować jedynie ciężkim "speed'em", jednak coś jest nie tak, gdyż po pierwsze: nie da się zaciąć ryby, a po drugie: nie ma śladów, nawet na ogonie.
Rzucam więc dalej, nie zmieniając nic i w końcu, przy czwartym "zamglonym" pstryku, jest ryba! Od razu daje się poznać, że nie jest to szczupak, ani sum. Wielkość ryby, wyklucza także okonia. Stawiam więc na sandacza. Ryba stawia bardzo przyjemny opór, jednak prawie w ogóle się nie szarpie. Coś jest nie tak. Gdy go podciągam bliżej brzegu (branie, niemal na pełnym wyrzucie), sandacz zaczyna odjeżdżać. Z każdą sekundą, rośnie. W końcu, go widzę, i... o co chodzi? Dlaczego on jest taki mały? Po chwili wszystko staje się jasne. Zarówno to, dlaczego te pstryki były takie "zamglone", jak i to, dlaczego ten sandacz, tak walczył. Był to tak zwany gnieciuch.Nasuwa się stwierdzenie, że sandacze, jak na wyż przystało, nie żerowały, ale... ciężka i szybka guma, działała im na ambicji i przygniatały ją.
Szybkie mierzenie (59 cm) i łowimy dalej.
Oczywiście, zostaję kolejną godzinę. Słońce świeci mocno i robi się na prawdę ciepło. Wyskakuję więc z części ubrań, gdyż zrobiło się w nich zdecydowanie za gorąco.
Notuję jeszcze ze dwa gnioty (z pustym zacięciem) i przy którymś rzucie, na dużej odległości, jest zupełnie inne branie. Takie "cmoknięcie". Zacięcie i pusto. Robię jedno "speed'nięcie" i są dwa szybkie "cmoknięcia". Zacinam i siedzi! Ryba jest na pewno mniejsza od poprzedniej, jednak tym razem, daje się wyczuć, że przynęta jest nie na zewnątrz, a tam, gdzie ma być, tj., w pyszczku.
Ryba szybko znajduje się blisko brzegu i gdy przewala się pierwszy raz na powierzchni, "miga" mi w słońcu coś złotawego. Szczupak? Nie, chyba nie, to było zbyt okrągłe. Gdy ryba pokazała się po raz kolejny, okazało się, że to... leszcz, a w jego "buźce", tkwi hak. Miał równo 50 cm.
Później było jeszcze kilka sandaczowych gniotów, jednak żadnego nie udało mi się zaciąć - jak one to robiły?
Gdy miałem się już powoli zwijać, podjechało dwóch wędkarzy, z którymi wdałem się w pogawędkę i tak minęła kolejna godzina. Gdy poszli w swoją stronę, porzucałem jeszcze trochę i o godz. 13, udałem się w drogę powrotną.
Mimo konkretnego wyżu, coś tam się wydarzyło. Sandacze gniotły tylko i wyłącznie, ciężkiego "speed'a". A i leszcz nim nie pogardził - jedyna ryba, która miała ochotę na gumisia.



Smakosz gumisiów.

(2014/10/27 15:29)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

wedkarz2309


Środa. Ciśnienie od kilku dni, jest bardzo wysokie. Do tego mocne słońce (no, od dziś, już nie) i brak jakiejkolwiek mgły - nawet tej porannej.
Miałem przy takiej pogodzie odpuszczać sobie sandacze, ale nie wytrzymałem. Godz. 3 - pobudka, godz. 5.30 - jestem nad wodą. Jest jeszcze ciemno. Szczerze, to nie liczę na nic konkretnego, ale może coś w porannych godzinach, jednak się skusi. Póki przynęta w wodzie...
Jak się okazało, był nawet minimalny przymrozek. Planowo, miałem porzucać max. do godz. 10, ale oczywiście się to trochę przedłużyło.
Pierwsza główka - nic, druga - jeden niemrawy pstryk, trzecia - nic, itd.
Gdy wyszło słońce zza drzew, zrobiło się wręcz wiosennie. Wyskoczyłem niemal ze wszystkim ubrań i łowiąc w samym krótkim rękawku, i tak było ciepło. Iście niesandaczowa  pogoda. Za to boleń, żerował całkiem fajnie. Ukleja podeszła pod powierzchnię i co jakiś czas, rapy zdradzały swoją obecność.
Oczywiście nie miałem nawet jednej boleniowej przynęty. Wyjazd się trochę przedłużył, gdyż w domu byłem dopiero po godz. 13. Co prawda, tym razem bez ryby, ale lepsze to, niż siedzenie w domu. (2014/10/30 08:50)

wirefree


Nad odra w moich oklicach nędza, przez ostatni tydzien woda wysoka plynie tona syfu. Brań zero to co widac to Boleń i ukleja. Zreszta okoliczne jeziorka też lipa, kilka małych okonków. Może szczupły się w końcu ruszy. (2014/10/30 09:08)

KkLuki


Nad odra w moich oklicach nędza, przez ostatni tydzien woda wysoka plynie tona syfu. Brań zero to co widac to Boleń i ukleja. Zreszta okoliczne jeziorka też lipa, kilka małych okonków. Może szczupły się w końcu ruszy.

u mnie taka sama sytuacja,tydzień temu było już ładnie szczupaki ruszyły ale woda pokrzyżowała plany :P (2014/10/30 09:58)

Polacki1229


Nieee Mariusz młynek to Dragon Viper :) 4 rok mi lata i jeszcze się nie posypał wbrew złym opinią jakie czytałem :) (2014/10/31 15:02)

wedkarz2309


Dzięki - skubańce są podobne.



Na sobotę zapowiadają w miarę słoneczną pogodę, do tego kilkanaście stopni na plusie. Decyzja jest oczywista - odpuszczam sandacze, jadę na lipienie, pobawić się jeszcze z suchą muchą.

Ale co robić w piątek? Szkoda tracić dnia. Ciśnienie wysokie, jednak pochmurna i w miarę wilgotna, pierwsza część dnia, spowodowały, iż skusiłem się, porzucać chwilę za sandaczem - a nóż, się uda.

Godz. 3, pobudka i o godz. 5, gdy jest jeszcze ciemno, jestem na miejscu. Zaczynam od białego Sea Shad'a. Przez niemal pół godz., nie dzieje się nic, jednak widzę, jak na płytszej wodzie, coś atakuje drobnicę. Wyglądało to na okonie.

Nie one były moim celem i już chciałem zmieniać przynętę, jednak coś mnie podkusiło, aby jednak spróbować. W drugim rzucie, gdy przynęta jest 3-4 m ode mnie i chcę zrobić ostatnie podbicie, na kiju zaczyna się szamotać ryba. Brania nie było czuć, a że było jeszcze ciemno, nie miałem go jak zobaczyć - jednak podciągnięcie przynęty, wystarczyło, aby ryba się dobrze zapięła. Po chwili, było jasne, dlaczego. Na kiju dało się wyczuć charakterystyczne trzepanie łbem. Był to okoń. Gdy podciągnąłem go do powierzchni, zaczął się "pluskać" i gdy się uspokoił, postanowiłem go podnieść na kiju. Nie zapalałem latarki i nie widziałem dokładnie, jakiej jest wielkości, ale coś tam mi śmignęło kilka razy i wiedziałem, że będzie to 35+ cm.

Gdy go zobaczyłem, byłem mile zaskoczony, że jest aż taki. Co prawda, do "wielkoluda" to mu jeszcze brakowało przynajmniej kilku centymetrów, ale jak na "pzw'owskie" warunki, to był już całkiem fajny. Widziałem, że jest to największy okoń, jakiego udało mi się złowić w Odrze, jednak zastanawiałem się, czy to będzie tylko 39 cm, czy aż 40 cm. Sięgnąłem więc szybko po miarkę i... jest 40, z małym okładem. A więc, kolejne małe marzenie spełnione, jest spinningowa czterdziecha z Odry! Co prawda, aby była to życiówka, musiałby być i kilka centymetrów dłuższy, jednak, mimo to, cieszę się z niego, bardzo mocno.

Szybka sesja i do wody.

Zostaję więc przy tej gumie. Zaczyna się powoli rozjaśniać i mogę obserwować szczytówkę oraz plecionkę. Przy jednym, z kolejnych rzutów, gdy przynęta ponownie jest już blisko brzegu, zauważam branie (nie było go czuć), jednak zacięcie było puste. Robię jeszcze jedno podbicie i poprawił już bardziej wściekle (wyczute), jednak i tym razem, zacięcie było puste.

Ranek jest piękny, jest pochmurno i wilgotno - tak, jak zapowiadali. Okonie ganiają drobnicę (notuję jeszcze kilka okoniowych pstryków oraz jeden sandaczowy), od czasu do czasu, pokazuje się w warkoczu boleń. Ja jednak chcę sandacze. Zmieniam więc gumę, na większą, z cięższą główką. Kilka rzutów i... podpinam za "karczycho" leszcza.

Po godz. 9, zaczyna mnie "łamać". Odkładam na chwilę kij i się kładę, jednak szybko wstaję i "biorę się w garść". Ciężko będzie się skupić na opadzie, gdy głowa leci, więc zakładam szczupakowego wobka i idę porzucać za zębatym. Przez około godzinę, mam jeden atak w przynętę (skubany, aż cały wyskoczył ponad powierzchnię wody) ok. 50 cm pistoleta, który trafił w wobka, ale nie znalazł kotwicy.

Gdy robię się głodny, idę do auta, "szamię" co nieco i wracam do sandaczy. Zakładam tę samą przynętę, która dała okonia i w bodaj drugim rzucie, mam klasyczny, sandaczowy pstryk. Zacinam i siedzi. Ryba duża nie jest, więc nie zważając na jej "protesty", pompuję ją do siebie i po chwili, mam na brzegu małego sandacza. Szybka miarka - "jazgarz" ma 54 cm, fotka i do wody.

Dochodziła godz. 11, i zgodnie z prognozami, chmury zaczęły się przerzedzać i słońce zaczęło "przygrzewać" - na wodzie, zrobiła się cisza. Porzucałem więc do godz. 12 i pojechałem do domu.

A jutro, cały dzień z lipieniami.



Tutaj "ściągacz" gum, a zdjęcie z okoniem, jest w galerii

(2014/10/31 15:40)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

wedkarz2309


Prognozy na najbliższe dni, nie były zbyt "wygodne". Lecące mocno na "pysk" ciśnienie, dużo słońca i 15 st. na plusie, jeszcze było w miarę do przyjęcia. Ale towarzyszący temu wszystkiemu, dosyć mocny wiatr, który dość skutecznie utrudnia łowienie, nie był zbyt mile widziany. Co tu robić... To nie, tamto też nie... Dobra, jadę na szczupaki.

Nie zrywałem się "na wariata" i nad wodą byłem o godz. 10 rano. Poniedziałek, ale pierwsze, co wrzuca mi się w oczy, to... dużo aut. Rozglądam się i widzę całkiem sporą, ekipę "bojkarzy" + kilku spinningistów.

Nie lubię takiego łowienia, to nie dla mnie. Jednak postanawiam trochę porzucać i przy okazji się dowiedzieć, czy coś się dzieje. Próbuję skusić jakiegoś szczupaka różnymi przynętami, jednak bez skutku. Na wodzie cisza, żadnych oznak, żerowania zębatych. Jak się dowiaduję, na karasie także nic się nie dzieje. Skoro nawet "bojkarze" nie mogą złowić chociażby pistoleta, to coś musi być na rzeczy.

Jadę na inną miejscówkę, ale tam to samo. Kilku wędkarzy, na wodzie cisza, nikt nie ma nawet kontaktu ze szczupakiem. Wykonuję więc kilkanaście rzutów i jadę na ostatnią miejscówkę.

Kurcze, co jest, wędkarzy wszędzie, jakby był co najmniej weekend. Na "mojej" bankówce jest dwóch spinningistów. Czekam więc, aż skończą łowić i gdy odjeżdżają, daje miejscówce trochę czasu na odpoczynek.

Zaczynam obławiać miejscówkę przed godz. 16. Druga przynęta, jaką zakładam, to lekko uzbrojony Shaker 4". Wykonałem raptem kilka rzutów i przy jednym z nich, przy dosyć spokojnym prowadzeniu w opadzie, następuje wyraźne pstrykniecie. Zacięcie i siedzi! Czuję niemal od razu, że nie będzie to pistolet i gdy biorę się za luzowanie hamulca (łowiłem na "głównej" Odrze i wolałem być przygotowany na sandaczowy przyłów), następują dwa przepiękne wyskoki. Nazwałem te akrobacje "poziomymi świecami" - piękny widok.

Był to niczego sobie osiemdziesiątak, który podczas walki, jeszcze kilkukrotnie robił takie popisy. Przy drugiej próbie, ryba daje się podebrać i gdy tak patrzę na niego, zastanawiam się, czy będzie 80 cm, czy trochę braknie. Przyłożenie miarki i jest między 79, a 80 cm. A więc, osiemdziesiątak, któremu przyznaję 79 cm.

Przynęta tkwi niemal w przełyku, jednak (na szczęście) wychodzi jak "z masła". Nie była nawet potrzebna reanimacja - odpłynął od razu. Gdy robi się ciemno, rzucam chwilę za sandaczem i o godz. 18, jadę do domu.

Szału nie było. Ba, praktycznie nic się nie działo - żadnego szczupaka u "bojkarzy", zero widocznej aktywności na wodzie. Jednak jedna ryba, uratowała wypad. Co prawda, żaden to okaz, ale już też nie pistolet, więc może być - wypad na plus.


Jedyna ryba dnia - zębaty osiemdziesiątak.

(2014/11/03 20:16)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

Polacki1229


2 krótkie wyjęte spinka chyba szczupaka 70+ i kilak brań nie trafionych ogólnie coś się dzieje :) (2014/11/04 15:11)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

wedkarz2309


W końcu się doczekałem. Chmury, wilgotno (mgła), bezwietrznie, dobre ciśnienie. No, jedynie mogłoby być trochę chłodniej (nad ranem, aż 9 st.). Innymi słowy - fajne warunki. Wybrałem się więc po raz pierwszy (w tym roku) na taki poważniejszy wypad za sandaczem (wcześniejsze, to były takie "przed wypady", bardziej, żeby nie siedzieć w domu, gdyż warunki były iście nie sandaczowe - mimo to, coś tam się udało wydłubać).
W planach mam zamiar łowić w piątek od rana do zmierzchu (i jeszcze trochę, po ciemku), więc dziś krótki, kilkugodzinny wypad. Godz. 5.30 i kolega (seba88) podjeżdża po mnie. Pakuję się do jego auta i gdy zaczyna się powoli rozwidniać, jesteśmy na miejscu.
Ja biorę jeden kij, gdyż chcę się skupić tylko na sandaczu, natomiast znajomy, zabiera dwa kije. Delikatniejszy pod sandacza i mocniejszy pod szczupaka.Zaczynamy od wybranego basenu, jednak uciąg w nim jest tak mocny, że nawet 30 g główka jest "majtana" przez nurt. Nie podoba mi się to i po X bezowocnych rzutach, udaję się klatkową łachą piachu w górę rzeki, aby z jej "szczytu", obłowić zapływowy dół, owego basenu.
Po wykonaniu kilku rzutów, odnotowuję pierwszy pstryk. Szybkie pompowanie i pierwszy sandacz jest na brzegu - 51 cm.
Obławiam do końca miejscówkę i idziemy w dół, na kolejną główkę. Może 2-3 rzuty i widzę na szczytówce bardzo delikatnie branie, którego nie było w ogóle czuć. Oczywiście szybki hol i na brzegu ląduje drugi malec - 55 cm.
Obie ryby wyjechały spod warkocza, więc mówię do kolegi, żeby śmiało stawał na samym szczycie i rzucał tam, gdzie są ryby. Nie wykonał nawet pięciu rzutów i na zestawie z żyłką(!), odnotowuje w łokciu "kopnięcie prądem". Znowu maluch, jednak "pocieszeniem" jest to, że są to chociaż wymiarki. Ten miał 52 cm.
Po obłowieniu basenu, schodzimy na kolejne główki, jednak tam mam tylko jeden delikatny pstryk.
Dziś łowimy krótko, jednak na koniec, odwiedzamy jeszcze jeden fragment rzeki.Na dzień dobry, mam kolejny pstryk, a po jakimś czasie, jeszcze jeden - tym razem, sandacz ląduje na brzegu. Pierwszy króciak - ok. 40 cm. Dwa rzuty i znowu kontakt z rybą - tym razem, guma ściągnięta z "talerzy".
Łowimy do godz. 15 i do tego czasu, mam jeszcze dwa pstryki - jeden "pusty", drugi to drugi skrót - ok. 45 cm.

Owszem, coś tam się działo, trochę pstryków było, jednak to nie to, na co liczyliśmy - wielkość "jazgarzowa", a więc zdecydowanie poniżej oczekiwań. Zobaczymy, co będzie jutro.
I na koniec taka ciekawostka - moje wszystkie brania były bardzo delikatne (jedno, było dosłownie niewyczuwalne - jedynie obserwacja szczytówki i plecionki, pozwoliła zobaczyć branie) - przynęta w kolorze naturalnym. Kolega, mimo, iż łowił na żyłkę, miał branie typu "prąd w łokciu" - przynęta w kolorze abstrakcyjnym.



Jeden, z pięciu "jazgarzy".

(2014/11/06 17:07)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

wedkarz2309


Pierwotne plany były takie, że niedziela to odpoczynek i na ryby dopiero w poniedziałek. Jednak, piękna pogoda (sandaczowo), jaka była ostatniego dnia tygodnia, sprawiła, że nie usiedziałem w domu, zaproponowałem koledze wypad na wieczornego sandacza i o godz. 15, ruszamy w drogę.
Ja mam kij zrobiony, znajomy będzie dopiero go skręcał nad wodą. Szybko wypełniam rejestr i wykonuję pierwszy rzut z "chytrym planem", złowienia ryby, zanim kompan, zdąży zmontować zestaw.
Może 5-6 rzut i... udało się, "plan" się powiódł: pstryk, zacięcie, siedzi, świeca - no nie, to niestety szczupak. Jest mały, więc szybko go podprowadzam pod nogi, tam jeszcze się chwile szamota i podbieram go. Miarka pokazuje 63 cm. Szybka fota i do wody.
Przez dłuższy czas nie dzieje się nic i gdy robi się ciemno, mgła, która miała się utrzymywać przez całą noc, zostaje rozproszona przez wiatr, który momentami, dosyć mocno utrudniał łowienie. Do tego, dochodziła duża ilość liści, które średnio co drugi rzut, czepiały się przynęty.
W tych warunkach, udało mi się zaliczyć jeden "nocny" pstryk, czego efektem był mały, niespełna 50 cm sandacz.
Łowy skończyliśmy po godz. 22 i ruszyliśmy w drogę powrotną. Dziś, kolejny wypad.


Szczupak, zamiast sandacza.

(2014/11/10 11:49)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

wedkarz2309


Zgodnie z planem, udałem się wraz z kolegą na "dwudniowy" wypad na Odrę - długi week., a więc trzeba to wykorzystać.
Po niedzielnym wypadzie, trzeba było trochę dłużej pospać, niż na co dzień, więc nad wodą jesteśmy w poniedziałek o godz. 15.
Niestety po opadach, jakie były w Czechach kilka dni temu, mała "kulminacja", właśnie dotarła na odcinek, na którym łowimy. Co prawda fala nie jest duża, bo niespełna metrowa, ale jeszcze nigdy przy "szczytowej" wodzie, nie połowiłem. Owszem, gdy była już opadająca przynajmniej ten drugi dzień, to zazwyczaj się działo. Jeszcze przed wyjściem mówię do mamy, że na 90 % nic nie złowimy.
Na wieczór wybraliśmy jeden z kilku zaplanowanych odcinków rzeki, które mamy zamiar obłowić na tym wypadzie. Z wieczora woda jeszcze delikatnie rosła i łowienie nie było łatwe - dużo syfu + niezliczona ilość liści, która spadła z drzew, za sprawą mocniejszego wiatru.
Łowimy jeszcze trochę po zmroku i jedziemy w drugie miejsce, gdzie zamierzamy połowić trochę w nocy i się przespać w aucie. Tutaj sytuacja jest jeszcze gorsza - większość rzutów, kończy się wyjęciem jakiegoś syfu. Kolega odpuszcza już po godz. 19 i idzie spać. Ja postanawiam jeszcze trochę powalczyć, ale do godz. 24, nie notuję ani jednego kontaktu z rybą.
Tak więc, o północy także idę spać i po godz. 5 pobudka. Szybkie śniadanie (oczywiście z łowieniem) i jedziemy na jeszcze inny odcinek rzeki, gdzie mamy zamiar łowić od świtu. Obławiamy dwie główki i zjeżdża się spora liczba wędkarzy. Jak się okazuje, mają zawody spinningowe. Zwijamy się więc i jedziemy w inne miejsce.
Dzień wolny od pracy, więc ludzi nad wodą jest pełno. Sandacz nie chce współpracować, więc postanawiam porzucać trochę za szczupakiem, jednak on także nie daje się skusić do brania.
Jest jednak gatunek, który przy rosnącej wodzie, czuje się jak "ryba w wodzie". Jest to boleń, który ganiał uklejki w sposób, niewiele ustępujący letniej porze.
Gdy mieliśmy się już zwijać, zrobiłem ostatnią zmianę przynęty i przy jednym z ostatnich rzutów, zanotowałem mega delikatne trącenie przynęty. Był to mały, 20+ cm okoń. Jedyna ryba wypadu - i tak dziw, że wziął.
Do domu pojechaliśmy o godz. 10 rano. Pierwotnie, mięliśmy łowić dłużej i mimo braku zainteresowania ze strony ryb, chętnie bym jeszcze został, jednak tłum, jaki panował nad wodą, sprawił, że daliśmy sobie spokój - pojadę sobie w tygodniu i cała Odra, będzie dla mnie.

Przypuszczenia się potwierdziły po raz kolejny - nigdy nie połowiłem, gdy woda rosła po deszczu (oczywiście nie mówię o jakichś małych skokach, spowodowanych "ruchami" na zaporze). Nawet sprzyjające warunki, które były mocno sandaczowe (no, poza temp.), nie pomogły. Ten okoń, jest chyba pierwszą rybą, z takich warunków. Ryba ewidentnie siadła - poprzednie wypady, to po kilka wyjętych ryb + kontakty. Oczywiście Ci, którzy ustawili się za boleniem, połowili - a korciło, żeby wziąć pudełko z woblerami pod bolka.
Następnym razem, będzie lepiej. (2014/11/12 09:05)

wedkarz2309


Trochę zaległe, sprzed weekendu.


Po czwartkowych sandaczach, przyszedł czas na... piątkowe. Podobnie, jak dzień wcześniej, tak i w piątek, pobudka o godz. 3.30 i tuż po godz. 6, jestem u znajomego pod domem. Tam przesiadamy się do jego auta, które jest od zadań specjalnych i ruszamy w dalszą trasę. Na miejscu jesteśmy ok godz. 7 rano, wodujemy się i płyniemy na pierwszy odcinek Odry.

Przez kilka dni, skoki wody były małe, jednak z samego rana, poszła mocno do góry, by następnie opaść o grubo ponad metr. Jak się okazało, rybom to nie przeszkadzało - już w trzecim rzucie, kolega wyjmuje małego sandacza, który ma niespełna 50 cm. Jak się okazuje, z pyszczka wystaje żyłka, a głęboko w przełyku, tkwi haczyk - zabieg przebiega pomyślnie i ryba odpływa bez zbędnej "biżuterii". Pogoda jest taka sama, jak w dniu poprzednim - chmury, wilgotno (mżawrki + drobne opady deszczu), bezwietrznie. Ona ewidentnie pasuje sandacz(yk)om, gdyż po niedługim czasie, znajomy wyjmuje drugiego malca i trzeciego - większego - spina.

Ja jestem na początku bez kontaktu z mętnookimi, ale po jakimś czasie, notuję pierwszy pstryk i wyjmuję króciaka. Co jakiś czas, zmieniamy miejsca i udaje mi się wyjąć kolejne dwa maluchy.

Po kolejnej zmianie miejscówki, mam kolejne branie w opadzie - tuż przy samej łodzi, na niespełna dwumetrowej wodzie. Tym razem, ryba jest nieco większa i po chwili podbieram pierwszego, wymiarowego w dniu dzisiejszym, sandacza - taki sześćdziesiątak. Szybka fotka, miara - 59 cm i do wody.

Pływając tak po różnych miejscówkach, pytamy siedzących na brzegu wędkarzy o wyniki, jednak nikt nic nie łowi. W godzinach popołudniowych, nie dzieje się zbyt wiele - notujemy tylko trzy brania.

Gdy powoli zbliża się wieczór, płyniemy na ostatnią miejscówkę, gdzie mamy zamiar porzucać jeszcze z godzinę po zmroku. Napłynięcie, kotwiczenie, kilka rzutów i... no, w końcu jest to, na co czekałem, tj. konkretny strzał! Podobnie, jak przy poprzednim sandaczu, tak i teraz, nastąpił od bardzo blisko łodzi i na płytkiej wodzie. Ooo, ten będzie większy? Walka jest zupełnie inna, ryba nie daje się ciągnąć "po linii", jak to było przy tych małych sandaczach i gdy pod łodzią zaczyna robić dynamiczne "ósemki", jest niemal pewne, co to za ryba. Przypuszczenia się sprawdziły - to boleń, który trzepnął w opadającego twistera.

Nie duży, bo raptem 64 cm, ale jakby nie było, jest to mój pierwszy osobnik tego gatunku, złowiony w listopadzie.

Była to jedyna wieczorna ryba, sandaczy niestety nie było. Przed godz. 19, kończymy łowienie i spływamy do miejsca, wodowania łodzi. Gdy ona znajduje się na swoim "siedzisku" i wszystko mamy spakowane, ruszamy w drogę powrotną.

Zanim jednak pojechaliśmy do domu kolegi, zatrzymaliśmy się na pół godziny w jeszcze jednym miejscu, gdzie spróbowaliśmy swoich sił z brzegu. Tam notuję jedno sandaczowe branie, ale kończy się tylko na zdjętej z "talerzy", gumie.

Jeśli chodzi o ilość, to znowu było nie najgorzej, gdyż udało mi się ponownie złowić 4 sandacze, a do tego doszedł przyłów w postaci bolenia. Ilość jest, jednak wciąż brakuje jakości...


Jeden, z czterech:

(2014/11/12 10:34)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

wedkarz2309


Piątek, kolejny dzień nad wodą. Standardowo, o godz. 3.30 pobudka, po dwóch godzinach wyjazd i po kolejnej godzinie, jestem już nad wodą. Zaczyna się powoli rozjaśniać.
Pierwsza miejscówka - nic, druga - nic, trzecia..., piąta - nic. Śledząc dokładnie prognozę pogody, obawiałem się, że tak może być, iż sandacze będą strajkować. Nie poddaję się jednak i na prawdę się staram, aby wydłubać cokolwiek. Nie daje to jednak najdrobniejszego kontaktu z rybą.
Gdy jestem na kolejnej ostrodze, postanawiam wykonać kilka rzutów "za boleniem". Nie mam przynęt pod ten gatunek, więc rzucam tym, co mam na końcu zestawu. Drobno pracujący, biały ripper. 2, może 3 rzut i... jest! Siada tępo, jak jakiś worek i po kilku "targnięciach" kijem, wypina się. Niestety, rozhartowany już na wielu zaczepach hak, wygiął się. Jakiej wielkości to był bolo? Ciężko mi powiedzieć, gdyż był zbyt krótko na kiju, jednak po rozmowie z AL wiem, że tak potrafią siadać na jesieni duże rapiszony.
Wracam do sandaczy, ale na kolejnych główkach, podpinam jedynie pod nogami leszcza.
Woda rośnie i w zatoki pcha się coraz więcej syfu. Do tego wschodni, zimny wiatr, który momentami wieje na prawdę mocno, "zrzuca" z drzew niezliczone ilości liści, które także nie ułatwiają wędkowania.
W pewnym momencie, naszło tyle syfu, że normalnie bym chyba odpuścił, jednak postanowiłem, że trochę się pomęczę. Było to bardziej improwizowanie, niż łowienie - napłynęło tyle patyków, traw, liści, itp., że tylko wypatrywałem, kiedy zrobi się jakaś luka i tam posyłałem przynętę, mijając ruchami kija, pływające "śmieci".
Z czasem, zacząłem wypatrywać czyste "dywany", które się od czas do czasu, tworzyły. Gdy tylko widziałem, że takowy zaraz będzie przez chwilę, wykonywałem rzut i chociaż przez kilka podbić, mogłem mieć "czysto".
Sandacze nie chciały brać, więc założyłem większą przynętę, z myślą o szczupaku. Gdy tak rzucałem i miałem powoli kończyć, o dziwo, zanotowałem pierwsze branie. Jak się okazało, był to nie szczupak, a... mały sandacz (pięćdziesiątak), który trzepnął w "nie swojego" gumisia.
Co prawda kurdupel, ale jakoś dziwnie cieszy. Może dlatego, że tak mocno wymęczony?
Postanowiłem więc, zostać jeszcze po zmroku, ale po ciemku, łowienie w takich warunkach, gdzie było chyba więcej śmieci, jak wody (oczywiście nie dosłownie), mijało się z celem. Po godz. 17, zawinąłem się więc do domu.



"Jazgarz", zamiast szczupaka.
(2014/11/15 09:01)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.