Odrzańskie feederowanie-relacje z wypraw.

/ 557 odpowiedzi / 186 zdjęć
wedkarz2309


Ostatni (podczas tegorocznych wakacji) wypad z feederami na Odrę, za nami. Głównym celem był nocny leszcz, jednak na miejscu byliśmy tuż po godz. 16, aby zdążyć na spokojnie nazbierać drewna na nocne ognisko. Podczas ostatniej zasiadki, zrobiliśmy niezłą czystkę z drewnem, więc tym razem, musieliśmy udać się na bardziej oddalone ostrogi, aby cokolwiek znaleźć. Po przeszło dwóch godzinach, mieliśmy tę część, za sobą i mogliśmy się zabrać za szykowanie zestawów, zanęty, stanowisk, itp.
Oczywiście, zanim zrobiło się ciemno, do przynęt dobierały się tylko krąpie i jakież było moje zdziwienie, kiedy to przy którejś z kolei sztuce, nagle, pod nogami, owa ryba weszła w zaczep, który po chwili ruszył w prawo, niczym lokomotywa. Domyśliłem się o co chodzi i po kilku sekundach, szczupak puścił moją "zdobycz". Duży być nie musiał, mógł mieć zaledwie 50-60 cm, gdyż na przyponie 0,10 mm, nie ciężko o "lokomotywę".
Gdy zrobiło się ciemno, szybko pojawiły się pierwsze leszcze. Jednak rozmiarami nie rozpieszczały. Były to raptem 30-35 cm żyletki. Tuż przed godz. 22, trafił się 30+ cm rozpiór i niemal w tym samym czasie, zameldował się największy leszcz wyjazdu - niestety nie miał nawet pół metra.
Mniej więcej, do godziny 23, brań było całkiem sporo, ale były to małe leszcze i krąpie, które podczas brań, podnosiły dolniki feederów - powtórka z poprzedniej nocki. Największy z nich, to wypasiony "35-tak".
Przed północą, brania zanikły, więc zacząłem szukać ryb, jednak na niewiele się to zdało - dobrałem się jedynie do drobnych krąpi. Standardowej wielkości (podczas tej nocki) leszcze i krąpie, tj. takie do 35 cm, powróciły tuż przed szarówką i wtedy trafił się drugi "rodzynek", który miał niestety ledwie ok. 45 cm.
Wielkość łowionych ryb, sprawiła, iż postanowiłem złowić ukleję i spróbować złowić porannego sandacza. Już po kilku minutach, miałem krótki odjazd, jednak mętnooki szybko wyczuł podstęp i porzucił przynętę. W drugim rzucie, branie było trochę lepsze, jednak i tym razem, ustawiony możliwie lekko wolny bieg szpuli, stawił zbyt duży opór. Trzecie branie, nastąpiło już po wschodzie słońca. Było przepiękne, ryba pewnie uciekała z ukleją między zębami, jednak po zacięciu i pewnym szarpnięciu się ryby, nastąpił luz - obcinka. Z pewnością był to szczupak, który został "zakolczykowany".
Gdy nastał dzień, ryba całkowicie siadła - identycznie, jak przed tygodniem. Nawet "drobiazg" nie chciał białych/czerwonych robaków. Przerobiłem więc zestaw (grubszy przypon z większym haczykiem + cięższy koszyk) i założyłem przeszło 20 białych robaków. Taki kąsek, powędrował w odrzańskie nurty, z nadzieją, że może brzana będzie miała ochotę na zdjęcia. Owszem, doczekałem się brania, ale był to... 30+ cm leszczyk, który nie był wstanie zmieścić tej ruchliwej "kulki" w swój ryjek.
Poza tym jednym malcem, nie działo się zupełnie nic, ale posiedzieliśmy kilka godzin przy pięknej pogodzie. Do domu zwinęliśmy się po godz. 14.
Podczas lipcowych upałów, nocki były zdecydowanie bardziej owocne. Sierpień pod tym względem, był kiepski. Co prawda jakieś tam leszcze były, jednak ich wielkość była zdecydowanie poniżej oczekiwań.
A teraz, trzeba się szykować na ostatni w tym roku wypad, na pstrągi - to już jutro, nie mogę się doczekać.




Złowione niemal w tym samym czasie - leszcz ("cienka" ryba wyjazdu) niespełna 50 cm i przeszło 30 cm rozpiór.

(2014/08/28 17:20)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

manieku80


Ładny leszczyk a to moja pierwsza mała brzana mala bo mała ale jest na koncie (2014/08/28 20:42)

wedkarz2309


Ooo, widzę, że siedziałeś bardzo głęboko, na samym końcu. No i jest pierwsza brzana - gratuluję. A kluska, bardzo gruba, jeśli dobrze widzę.




Tak na szybkiego...


Początkowe plany były takie, aby udać się w środę z muchówką na lipienie. Jednak ostatnie deszcze, spowodowały, iż woda, na wybranej rzece, podniosła się zbyt mocno (jak dla mnie) i zmuszony byłem, odłożyć muchę na inny wypad.

Spakowałem więc feedery i pojechałem na Odrę. Na miejscu byłem w środę o godz. 16. Deszcze były na tyle długie i mocne, że woda zaczęła rosnąć także w Odrze. Oczywiście było tak, jak się spodziewałem - pełno syfu, tj. trawy, gałęzie, patyki, a nawet całe drzewa, płynęły nurtem i kręciły się w basenach, zewnętrznych stron zakrętów. Wybrana miejscówka także była zasyfiona. Postanowiłem jednak, że spróbuję powalczyć, z panującymi warunkami.

Na początek nawilżyłem wstępnie zanętę, a w drugiej kolejności, zabrałem się za kręcenie świeżych zestawów. Gdy "zmotałem" zestawy, poukładałem wszystko na swoje miejsce, domoczyłem zanętę i po chwili, wykonałem pierwsze rzuty.

Na początku, pojawiły się małe krąpie, ale trzecią rybą, był 30+ leszcz. Następnie zawitały kolejne dwa krąpasy i... weszły rozpióry. Podbieram jednego i jest branie na drugim kiju. Ryby są standardowej wielkości: 33 i 31 cm.

Za każdym razem biorą identycznie, więc przy kolejnych braniach, wiem, że to kolejne osobniki, tego samego gatunku. Ledwo, co sfotografowałem pierwsze sztuki, a już widziałem po szczytówce, że na końcu zestawu, jest następny. I tym razem, łowię niemal w tym samym czasie, kolejne dwa rozpióry. Wielkość także standardowa: 30 i 34 cm.

Wypuszczam je, i na jednej z wędek, jest kolejne branie. Tym razem, czuję od razu, że nie będzie to rozpiór, a w końcu to, po co przyjechałem. Przypon 0,12 mm, więc spokojny, ale zdecydowany hol i odpasiony leszcz, szybko ląduje w podbieraku. Miarka pokazała 55 cm.

W czasie podbierania, widzę, że na drugiej wędce jest już branie, ale najpierw szybka fota, zwrócenie wolności i dopiero biorę się za holowanie następnej ryby. Jak się okazuje, jest to kolejny rozpiór. Ma 38 cm, a więc, jest nowa życiówka, poprawiona o 3 cm.

Leszcz połknął tak głęboko, że wypuściłem go z haczykiem, a rozpiór tak się zapiął, że haczyk został wygięty. Zabrałem się więc na kręcenie nowych przyponów. Trwało to krótką chwilę, ale zdążyło się całkowicie ściemnić. Brania ustały. Jak do zmroku trafiło się kilka "dubletów" i ciężko było nadążyć z holami, wypuszczaniami, zarzucaniami, tak nagle siadło wszystko i to całkowicie. Haczyki te same, średnica przyponów także. Różnica była taka, że te nowe, były dłuższe. Może w tym tkwi nagły zanik brań i trzeba je skrócić? Aby to sprawdzić, skróciłem jeden przypon, ale to także nie przyniosło efektu. Cała noc, zleciała na zmienianiu haczyków, przyponów, przynęt i miejsc lokowania zestawów. Dało to jednego, bardzo małego kiełbia.

Może z rana? A gdzie tam, to samo. Nawet wszędobylskie krąpie nie brały. Nic nie tknęło przynęty. Woda cały czas rosła i miała już o około 150 cm wyższy poziom, niż "normalnie". Z pewnością, to było przyczyną, zaniku brań. Nawet bolenie się nie pokazywały. Miałem w pamięci (z poprzednich lat), że w takiej sytuacji, to rzecz normalna i będzie trzeba odczekać kilkadziesiąt godzin.

Planowo miałem wrócić do domu rano, ale... miałem ochotę zostać jeszcze nad wodą. Zapowiadał się piękny dzień, więc postanowiłem, że chociaż tyle skorzystam. Ba, póki przynęty w wodzie... No i się udało, po godz. 9 rano, jest pewne branie. Krótki hol i podbieram ok. 45 cm leszcza.

O dziwo, po dwóch godzinach, sytuacja się powtarza, lecz tym razem, branie jest jeszcze pewniejsze i po zacięciu, czuję, że ryba jest zdecydowanie większa, od poprzedniej. Staram się podholować rybę delikatnie do brzegu, ale zanim to czynię, mam ją przez moment przy powierzchni i widzę, że to piękny leszcz, z bardzo ciemną "cerą". Przed podbierakiem, widzę także, że jest bardzo spasiony. Jest przepiękny, jestem wręcz pewny, że to "60". Jednak, gdy się przyglądam mu w podbieraku, widzę, że będzie ciężko o ten wymiar. Ale i tak był śliczny. Zdjęcie tego niestety nie odzwierciedla ani trochę, ale był na prawdę "przekozak", jeśli chodzi o masę - taki Koksu, bez lipy. Miara pokazała ledwie 58 cm, ale na pewno miał gruuubo ponad 2 kg.

Szybka sesja z "czarnuchem" i do wody. Skoro trafiły się dwa "rodzynki" na tej "niebiorącej" wodzie, to może trafi się i trzeci? Dwóch wędkarzy, którzy przyjechali rano, zrezygnowali po kilku bezowocnych godzinach. Zostałem więc sam, bez żadnego wędkarza w zasięgu wzroku - to lubię najbardziej!

Nie złowiłem już nic (siedziałem do godz. 17), poza małym kiełbiem, ale i tak, bardzo fajnie spędziłem ten dzień, wygrzewając się przy wrześniowym słońcu. Aaa, wrzesień otwarty nawet nie najgorzej. Nie licząc krąpi, kiełbi i jazgarza, to udało mi się złowić 5 rozpiórów (30-38 cm) i 4 leszcze (30+, ok. 45, 55 i 58 cm). W ostatnim czasie, rozpióry witają na zestawach za każdym razem. Fajne ryby (jakaś "odskocznia" od leszczy i krąpi) z lipieniopodobnymi pyszczkami. Jeszcze 2 cm i pęknie "40" - czy się uda już w tym roku? Zobaczymy.



Ryba wyjazdu - 58 cm.

(2014/09/05 09:25)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

Pawelski13


@wedkarz2309 - mino że do Odry mam daleko, lubie czytac Twoje wpisy z wypadów. Fajnie tam macie:) Połamania (2014/09/05 12:34)

mikefish


Z 5/6 września 2014 miała miejsce ostatnia (IV) tura nocnych zawodów gruntowych na rzece Odrze w Opolu. 
Czas łowienia 20:00 do 09:00
Warunki, z jakimi przystało nam się zmierzyć, były bardzo trudne - skok a następnie opad o 80cm bardzo zabrudzonej, mlecznej wody w ciągu 72h wróżyły ciężkie zmagania. Ale po kolei:
Zbiórka o godz: 18:00, losowanie stanowisk, udanie się na stanowiska ( brzeg rzeki prosty, uregulowany, stanowiska "koło" siebie), przecieranie zanęt, glin, szykowanie robactwa, on godzinie 20 start zawodów i....GŁUCHA CISZA U WSZYSTKICH DO GODZ 07:00.
Co ja się nakombinowałem- przećwiczyłem wszystko co dotychczas ludzkość wymyśliła, zszedłem do przyponów i haczyków stosowanych do łowienia uklei, na haczyk zakładałem przeróżne robactwa, włącznie z chruścikami- i NIC.
Chwilę po 07:00 1 drużyna ( 2 osobowe drużyny) łowi leszcza 2,2kg - było to ich jedyne branie w tych zawodach, dające jednocześnie pewne I miejsce.
W ostatnie 1,5h idąc w ślad kilku innych drużyn "przestawiamy" 2 z 4 wędki 1m od brzegu, tuż na przybrzeżną roślinność, licząc na ledwowymiarowe okonie.
Pomysł trafiony, gdyż w siatce ląduje 0,76kg okonia, jazgarza i drobnego leszczyka. Niestety w tym samym czasie 3 inne drużyny łowi o kilkanaście dkg drobnicy, dając nam ostatecznie V pozycję. Do podium - III miejcca - zabrakło nam dokładnie 130 gram!
Wielokrotni zwycięzcy poprzednich edycji, także z ubiegłych lat, lądują na dalszych miejscach.
Ekipa, która 2 tygodnie wcześniej wyjęła z wody 32kg ryb, teraz ledwo zbliżyła się do 0,5kg.
Także nie licząc przypadkowego bonusa -leszcza 2,2kg, o miejscach zdecydowały ledwowymiarowe okoniki.
.
Podsumowując - w tym roku po raz pierwszy brałem udział w  zawodach wędkarskich. Nauczyłem się wielu rzeczy, dostrzegłem jak wiele błędów robiłem dotychczas.
W samoocenie jestem bardzo zadowolony z naszych miejsc. (2014/09/06 21:10)

wedkarz2309


Paweł, dzięki!



Ułłła, ale trafiliście na posuchę na zawodach. Ale bywają i takie wypady...




Sobota. Pierwszy, od bardzo dawna, wypad z feederami, na "dniówkę". Dzień zapowiadali bardzo ciepły, z maksymalną ilością słońca - tak też było. Nie napalałem się więc na zbyt wiele w ciągu dnia, ale... póki przynęta w wodzie.
Nad wodą jestem o godz. 10, ale tym razem nie sam, a ze znajomym, który zaczyna od spinningu (2 godz. rzucania, dały niewymiarowego szczupaka), a ja posyłam zestawy do wody i... jest pięknie, drobnica nie dokucza. A więc jest szansa, że podejdzie coś większego.
Może po godzinie, mam pierwsze branie, ale za to jakie. Kij podnosi się na podpórce w taki sposób, że dolnik jest w jednej linii ze szczytówką i w takiej pozycji pozostaje. To oznaczało, że nie jest to mała ryba - małe, 30 cm krąpie, też potrafią podnieść, ale nie mają wystarczającej masy i siły, więc po chwili dolnik opada.Biorę więc kij do ręki i... beton!! Przypon 0,12 mm, haczyk nr 18, więc czekam, aż owy "zaczep" ruszy. Po dziesięciu, może kilkunastu sekundach, ruszył. Zaczął iść spokojnie w prawą stronę, po skosie, zbliżając się do brzegu. Gdy ryba zbliżyła się na kilkanaście metrów od brzegu, przewaliła się na powierzchni (akurat nie patrzyłem się w tym momencie i nie widziałem gatunku) i zawróciła, "idąc" tym samym torem, ale w stronę nurtu. Z sekundy na sekundę, rozpędzała się coraz bardziej (jedynka, dwójka, trójka...). Ryba zaczęła się zbliżać do nurtu bardzo szybko, więc podkręciłem hamulec o kilka "ząbków", ale bez najmniejszej reakcji. Więcej nie dokręcałem, aby niepotrzebnie nie ryzykować urwania ryby. Mniej więcej, na wysokości warkocza, nastąpiło "odstrzelenie", tak, jakby ryba się urwała. Ale jak się okazało, nastąpiła wypinka. Ajć, wielka szkoda, gdyż to była na prawdę duża ryba. Po braniu i holu, stawiam na wielkiego leszcza. No szkoda, nic się już nie zrobi, nie ma co rozpaczać zbyt długo, trzeba łowić dalej.
Ta ryba, "otworzyła" wodę, gdyż od tej pory, co jakiś czas, na brzegu lądował mały leszcz. Brały w największą "patelnię". Łącznie, złowiłem ich równo 20 sztuk, ale wszystko było małe. Głównie w przedziale od ok. 30 do 35+ cm. Trafiliśmy po jednym "rodzynku", ale były to także maluchy. Miały może po 45 cm. Poza leszczami, było też kilka małych krąpi i jeden karaś.Pod wieczór, brania stały się zdecydowanie rzadsze, a po zmroku, nastała zupełna cisza. Do godz. 24, nie doczekaliśmy się brania.


Jeden "kaban" spięty i reszta dnia, na takiej "drobnicy".
(2014/09/07 20:40)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

wedkarz2309


Po spiętym "kabanie" na ostatnim "rybaczeniu", postanowiłem wybrać się po raz kolejny w to samo miejsce, aby się "odegrać".
W poniedziałek, przed samym wyjazdem, prognozy pogody, zmieniają się diametralnie: przez większość nocy, ulewny deszcz. Hmmm, no trudno, najwyżej nie będzie nocnych leszczy i będzie trzeba walczyć za dnia.
Nad wodą jestem po godz. 16. Nie ma nikogo, ba, przyjechałem sam, bez żadnego kompana - "ulubiona sytuacja". Niestety, niedługo po rozwinięciu się, przyjeżdżają wędkarze. Jak się okazuje, jest to znajomy, który także przyjechał na nockę. No trudno, może następnym razem nie będzie nikogo.
Na początek na haczyki nabijam robactwo, ale jak się okazało, drobnica ponownie zaczęła dokuczać. Założyłem więc kukurydzę, ale i na nią, brały same krąpie. Jednak, jedno z kolejnych brań, było trochę inne, gdyż było bardzo powolne. Najpierw kilka leniwych, delikatnych przygięć, a następnie powolne, mocniejsze przygięcie bez "oddania". Przyciąłem więc i... tak, jak powolne było branie, tak też ruszyła "lokomotywa" w lewo. Kilka sekund kontaktu z "parowozem" i luz. Co za pech, kolejna, przepiękna sztuka (branie typowo leszczowe), niewyjęta. Jak się okazało, tym razem nie była to wypinka, a strzelenie przyponu.
No cóż, i tak bywa. Ale kiedyś się ten pech skończy, na pewno. Kolejne ryby, to głównie małe krąpie do ok. 25 cm i podleszczaki 30-35 cm.
Gdy nastaje noc, sytuacja się zmienia na tyle, że częściej trafiają się leszczyki, a rzadziej krąpie. Przed godz. 22, po kolejnym braniu i zacięciu, czuję, że będzie to nieco lepszy leszcz. Przypon 0,12 mm, więc równo półmetrowy leszcz, nie mógł za wiele zrobić. Do podebrania, doszło bardzo szybko.
Po godz. 22, zaczęły docierać do nas wieści, że zbliża się, zapowiada ulewa. Spakowaliśmy więc do swoich samochodów, wszystko, co "nie lubi" deszczu, i czekaliśmy, aż nadejdzie deszcz. Nadszedł tuż po północy. Miało padać niemal do rana, więc "wskoczyłem" pod kołdrę i poszedłem spać.
W środku nocy, przestało padać. Wyszedłem więc do wędek i w kilka minut, trafiam dwa leszcze 35-40 cm. "Są i chcą", ale gdy holuję drugiego, ponownie zaczyna padać, więc uciekam do auta i idę dalej spać.
Gdy się przebudzam przed świtem, nie pada, więc wychodzę i wracam  do łowienia. Jeden mały leszcz, drugi... Aż w końcu mam pewniejsze branie, od tych poprzednich i po zacięciu czuję, że znowu mam coś trochę lepszego. Tym razem, hol odbywał się na zestawie z przyponem 0,10 mm i "tyci" haczykiem. Jednak nie był to duży leszcz i ten także dosyć szybko wylądował w podbieraku. Ten miał 57 cm i był z tych "wysokich".
Pamiątkowe zdjęcie i do wody. Więcej już nie padało, więc mogłem siąść spokojnie przy wędkach. Schowałem pod autem sporo drewna, aby było na rano suche, więc wyjąłem je, rozpaliłem ponownie ognicho, zjadłem "kiełbasiane" śniadanie i zaczął się krąpiowy "nalot". Od czasu do czasu, trafił się mały (30+ cm) leszcz, a także okonie.
Mijał tak dzień na wyławianiu drobnicy, aż po kolejnym zacięciu (godziny już popołudniowe), poczułem na prawdę piękny opór. Z przyciągnięciem ryby w okolice brzegu, nie było większego problemu, jednak z podniesieniem jej z dna, nie było już tak łatwo. Ba, nie byłem w stanie tego zrobić, na tym zestawie (taki sam, jak przy leszczu 57 cm z rana, który nie miał za wiele do powiedzenia). Trochę pochodziła, bardzo leniwie i... stanęła sobie. Chwila odpoczynku i kolejny "parowóz" ruszył w stronę nurtu. "Ujechał" chwilę i... przypon nie wytrzymał, strzelił.
Dwa wypady i stracone trzy "lokomotywy". Ale... w końcu ten pech się skończy. Po tej rybie, doławiam jeszcze trochę drobnicy i po godz. 15, zwijam się do domu.
W środę planowałem wypad na lipienie, ale... one poczekają, będzie trzeba odzyskać kilka haczyków i zapoznać się ze "złodziejami".



Standard - 57 cm.

(2014/09/09 22:31)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

wedkarz2309


Kolejna nocka, tym razem całkowicie "sama", bez nikogo, nawet w pobliżu wzroku, minęła bardzo szybko.Nad wodą jestem tuż przed godz. 17. Owszem, przyjechał ze mną znajomy, ale o godz. 20, zwinął się do domu (obowiązki szkolne). Ja się rozłożyłem z feederami, a on machał spinem (trafił jednego, kaczodziobego króciaka). W międzyczasie, doszedł także inny kolega (jokeras), ale bez wędek - wpadł pogadać.
Od początku pojawiły się małe krąpie (do 20 cm) i leszcze (do ok. 35 cm). Tak je odławiałem od czasu do czasu i jednocześnie zbierałem drewno na opał, aby było na czym, usmażyć "kiełby".
Gdy zapada zmrok, sytuacja się powtarza z ostatniej nocki. Częściej mały leszcz, rzadziej krąp. Noc jest jasna, gdyż nie ma chmur (w środku nocy, przyszły na chwilę), a księżyc jest noc, po pełni.
Pierwsza, trochę większa ryba, trafia się tuż po północy. Jest to leszcz, który ma 53 cm.
Do godz. 3 nad ranem, brania są dosyć częste, a w godz. 3-5, nastaje cisza. Od godz. 5, szczytówki ponownie zaczynają się ruszać i przed godz. 6, trafia się gruby krąp, który ma 35 cm.
Brania były tylko w jednym miejscu i stamtąd, chwilę po wypuszczeniu krąpia, wyjechał wręcz śmiesznie wyglądający leszcz. Ryba miała około 40 cm i miała bardzo mocno, zdeformowany pyszczek.
A zaraz po nim, wyjeżdża kolejny czterdziestak, ale z nim, było wszystko w porządku.
Po tych rybach się rozpadało, więc poszedłem do auta, przekimać się trochę. Za dnia, zrobiła się nie za długa przerwa w deszczu, ale brania były bardzo rzadkie, a od południa, ryba siadła całkowicie. Do tego, pojawiła się początkowo mżawka, a następnie deszcz. Później się co prawda uspokoiło, ale o godz. 15, zwinąłem się do domu. W sumie dobrze, bo niedługo po tym, deszcz powrócił.



Zdeformowany pyszczek, u leszcza.


(2014/09/12 15:18)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

wedkarz2309


W końcu, po chyba tygodniowej przerwie, powrót nad Odrę. Po ostatnich deszczach, woda znowu  trochę podskoczyła, więc z jesiennego "opaskowania" ( czyt., "brzanowania" ), będą chyba nici, gdyż nie zapowiada się, aby w najbliższym czasie, poziom wody, miał diametralnie zmaleć. No trudno, pozostaje więc, połowić jeszcze trochę, jakby nie było, wciąż letnich, leszczy.
Nad wodą byłem w czwartek, o godz. 16. Tuż przed zjazdem, w "boczną" dróżkę, widzę, że auto przede mną, także skręca, a na tylnych siedzeniach widzę... wędki. Ajć, nie dobrze. Oczywiście zatrzymali się dokładnie tam, gdzie zamierzałem łowić. Na szczęście, syf (gałęzie, trawy, itp.), który kręcił się we wsteczniakach, zniechęcił owych wędkarzy i zrezygnowali, pojechali gdzie indziej. Ja zostałem, gdyż wiedziałem, że woda będzie przez całą noc powoli opadać, a to będzie się równać z oczyszczaniem się miejscówki.
Rozłożyłem się więc na spokojnie, dojechał kolega (jokeras), który potowarzyszył mi do wieczora (tym razem, bez wędek) i zaczęło się od krąpi i małych (30+ cm) leszczy. Noc nadeszła szybko i gdy tylko się ściemniło, brania ustały.
Przez pierwsze 2-3 godziny, kombinowałem z miejscami oraz przynętami. Gdy to nie dawało efektu, odchudziłem oba zestawy, jednak to także na nic się zdało. Obecny stan wody, na tę miejscówkę jest lepszy na dzień. Noce nie są zbyt "przekonywujące" - na ciemną część doby, w tym miejscu, zdecydowanie lepsza jest mała woda. Sytuacja ta, powtórzyła się po raz X, więc postanowiłem, że spróbuję przechytrzyć leszcza z rana luz za dnia. Poszedłem więc do auta się "przespać". Oczywiście co chwilę zaglądałem na świetliki, które były umieszczone na szczytówkach feederów i od czasu do czasu, "wygramoliłem" się spod kołdry, aby przerzucić zestaw. Nie działo się kompletnie nic.
Dopiero o godz. 5 rano, na jednej z wędek, zanotowałem pewne branie. Był to... mały sum, który połakomił się na białe robaki. Miał może z 25 cm, ale spodobało mi się jego ubarwienie - czarnogłowy.
Widziałem, że na drugim kiju, prawdopodobnie, też jest ryba. Wziąłem więc kij do ręki i... ooo, to będzie coś lepszego. Ba, nie będzie to nawet 50 cm. Nie była to co prawda taka "lokomotywa", jak na wcześniejszych wypadach to się zdarzało (z wszystkimi trzema, przegrałem), ale styl walki, był bliźniaczo podobny, więc oczywistym było, że na końcu zestawu, jest całkiem fajny leszcz. Przypon 0,12 mm, więc hol był "średni", tj. bez "paniki", ale także bez "szarżowania". Spokojne pompowanie, a jak ryba chciała, to pod średnim oporem, wyciągała żyłkę z kołowrotka (był silny, ale nie wiedziałem dokładnie, jakiej wielkości jest ten leszcz). Gdy już go dopompowałem w okolice brzegu, chwilę to trwało, zanim się po raz pierwszy dał podciągnąć do powierzchni (nie był to jednak "parkujący" lechol, jak to było poprzednim razem). Łooo, piękna ryba, będzie życiówka - to była pierwsza myśl, gdy zobaczyłem go w ciemnościach (bez latarki). Gdy przewalał się na powierzchni jeszcze kilka razy, dawałem mu kilka ładnych centymetrów, pow. "60".
Tym razem, kosz podpiąłem do dwóch elementów sztycy, zamiast do trzech. Owszem, podbiera się ryby wygodniej (lżejszy podbierak), ale za to jest mniejszy zasięg. Przez to, zamiast jednej (przypuszczalnie) próby podebrania, było ich kilka, ale w końcu się udało. Jakieś było moje rozczarowanie, gdy nachyliłem się nad leszczem, który znajdował się w siatce podbieraka. Przecież to jest ledwie "60" i to wątpliwe. Ależ skubaniec był waleczny.
Najpierw możliwie szybka sesja zdjęciowa, a następnie mierzenie. Tylko 59 cm, a więc nie ma życiówki. No cóż, ale chociaż fajny hol był.
Po tych dwóch rybach, cisza "powróciła". Dopiero, może ok. godz. 8, zaczęły się brania. Jako pierwszy, zawitał 30+ cm leszcz, a następnie, jego starszy brat, który miał pod 50 cm.
Kolejne godziny, upływały na sporadycznym odławianiu niedużych leszczy i krąpi. W południe ponownie zawitał Paweł, który wpadł połowić uklei, aby mieć przynęty na listopadowego miętusa (spróbuje je przechować żywe). Siedziałem, aż brakło jedzenia (tego dla ryb, jak i tego dla mnie). Stało się to o godz. 16. Spakowałem się więc i pojechałem do domu. Oczywiście, do tej godz., "wyjeżdżały" kolejne, nieduże ryby. Aczkolwiek, jeden z krąpi, jak na swój gatunek, był już nie małych rozmiarów. Miał dobrze ponad 30 cm. No, taki duży średniak, bo do rekordowego okazu ( "40" ), to mu brakło kilku centymetrów.
Byle do następnego wypadu...

Aaa, co ciekawe, leszcz miał na czole, delikatną wysypkę tarłową. I wcale nie jest to jakaś nowość...



Największy, tym razem miał 59 cm.

(2014/09/20 07:36)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

Eothain1990


Bardzo fajnie czyta się Twoje relacje z wypraw. Co prawda ja z innego regionu Polski i bliżej mam do Wisły ;) Gdybyś miał chęci Mógłbyś dodać jeszcze opis sprzętu jakiego Używasz, zarówno kije jak i sam zestaw koszykowy (długość i grubość przyponu, czy Używasz rurek itp). Pozdrawiam! (2014/09/20 16:46)

dawid73132


Cos pięknego :) Taki 59 cm leszcz to dla mnie potwór :D Gratulacje i do następnego :D (2014/09/20 23:53)

wedkarz2309


Dzięki - bardzo mi miło.



Tradycji stała się zadość i... 23.09., tj. w dniu swoich urodzin, wybrałem się na ryby. W tym roku było to dość nietypowe, gdyż wybrałem się na nockę, a nad wodą byłem dopiero o godz. 16 (we wtorek, 23go).
Udałem się na bardzo lubiane przeze mnie, ale dawno nieodwiedzane, miejsce. Miałem nadzieję, że nikogo nie będzie. I owszem, było pusto. No, prawie - zajęta była jedna ostroga. W tym przypadku, była to aż jedna, gdyż była to ta, na której chciałem spędzić najbliższą dobę. Ale podjechałem i okazało się, że właśnie się zaczynają pakować. Zostawiłem więc auto i poszedłem zbierać drewno na opał (zbliżała się zimna noc).
Gdy kończyłem znosić to, co naniosła woda, wędkarze odjechali i mogłem rozpakować swoje "graty". Może ok. godz. 18, zacząłem łowienie. Na dzień dobry, trafiło się kilka małych krąpi i leszczyk. Gdy zapadł zmrok, zaczęło się wyczekiwanie, na podejście leszczowego stada.
Pierwsza godzina, druga, trzecia... Mimo różnych kombinacji, nie doczekałem się brania. Jedyną, nocną rybą, był mały, ok. 30 cm sum, który "wyjechał" po godz. 3 nad ranem. Ryba nie dopisała, ale nudno nie było, gdyż całą noc (za dnia, także), jelenie "nadawały" i co chwilę słyszałem ich rybki to tu, to tam. Jeden z nich przyszedł na brzeg rzeki i stał dokładnie na przeciw mnie, po drugiej stronie, ale gęsta mgła i brak księżyca, nie pozwoliły mi go dostrzec.
Noc była faktycznie zimna, o czym świadczył, chociażby, zamarznięty dach, od auta. Oczywiście odpowiedni ubiór i ognisko, nie pozwalały, odczuć tego, na własnej skórze.
Pierwszy i jedyny leszcz, pojawił się dopiero nad ranem, ale za wielki to on nie był. Miał ok. 45 cm.
Skoro w nocy nic się nie działo, to może za dnia jakaś brzana, może kleń? Nic z tego. Ryba siadła całkowicie. Z warkocza wyjechał jedynie mały kiełb, a na spokojnej wodzie, dały się skusić tylko jazgarze. 
Spakowałem się więc i pojechałem w inne miejsce. Tam także było bez rewelki, ale chociaż od czasu do czasu, szczytówki się poruszały. Trafiło się kilka krąpi i ok. 30 cm karaś.
Wypad bardzo słaby, ale nic nie szkodzi. Był to urodzinowy wyjazd i głównym celem, było bycie na rybach. A one dopiszą innym razem...



Ok. 45 cm "podleszczak".

(2014/09/25 20:16)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

wedkarz2309


No i nadszedł weekend, a więc, kolejny wypad nad Odrę. Tym razem, wybrałem się z kolegą. Metoda połowu, to wciąż feeder. Prognozy pogody były takie, że prawie całą noc miało padać (tak też było), więc cel był taki - zanim zacznie padać, może uda się coś złowić, w nocy spanie, a w sobotę, próba przechytrzenia jazia.

Nad wodą byliśmy późno, bo dopiero przed godz. 18. Na szczęście, wybrane przez nas miejsce, było wolne, więc rozpakowaliśmy się szybko (zaczynało powoli się "wieczornić") i pierwsza ryba, jaką udało mi się złowić, był wypasiony krąp. Miał 36 cm.

Na początku nocy, pojawiły się jeszcze pojedyncze małe leszcze - takie po ok. 35 cm. Później, zrobiła się cisza i do godz. 23, nie działo się już nic. Zwinęliśmy się więc do auta, gdyż prognoza się sprawdziła i zaczynało padać. Co prawda był to lekki deszcz, ale miał być on ciągły, niemal do samego rana. Zawinęliśmy się więc do samochodu i poszliśmy spać. W międzyczasie, przestawiałem kilka razy budzik, gdyż sprawdzałem, czy może już nie pada, ale niestety, przestało dopiero zgodnie z prognozami, czyli przed godz. 5 nad ranem. I o tej godz., wróciliśmy do wędek.

Jeszcze nad ranem, trafiliśmy po jakimś tam małym leszczu i gdy zrobiło się widno, ustawiłem się typowo pod jazia, a kolega "pozostał" na spokojnej wodzie, skąd wyjął jeszcze kilka niedużych leszczy (trafił się zaledwie jeden czterdziestak). Jazi niestety nie było i przez większość dnia, nie działo się praktycznie nic.

Zwinęliśmy się więc o godz. 14 i pojechaliśmy w inne miejsce, gdzie siedzieliśmy do godz. 19. Owszem, coś się tam działo, ale było to tylko kilka małych rybek (leszcz, krąp, płoć), do 20+ cm.

Na coś winę zwalić trzeba, więc "ojcem" (lub "matką") tych bardzo słabych brań, był przechodzący front, wysokiego ciśnienia, który nadszedł w czasie pobytu nad wodą.



Odpasiony krąp - 36 cm.

(2014/09/27 22:15)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

wedkarz2309


Jak to często bywa, na week., wybrałem się z kolegą. Pogoda nie była typowo lipieniowa, o biorących sandaczach za wiele nie słychać (gdzieniegdzie, pojedyncze sztuki i to głównie maluchy), więc wybraliśmy się na nocnego leszcza.

Nad wodą byliśmy w piątek o godz. 16. Szybkie rozpakowanie się, zestawy do wody i wzięliśmy się zbieranie drewna, którego na miejscówce, było całkiem sporo. Niedługo po tym, dojechał do nas następny znajomy, a później jeszcze następny (manieku80). Ja, Mariusz i Michał, łowiliśmy na 2 kije, natomiast Jacek, na jednego. Ten ostatni, zwinął się kilka godzin po zmroku (przyjechał tylko, złowić kilka żywców na suma), więc w wodzie zostało leszczom, sześć zestawów do ominięcia. A więc szansa, że któryś się pomyli, była spora.

Z wieczora, trafiło się kilka krąpi i płotek - takie maluchy, do 25 cm. Gdy nastała noc, zgodnie z "planem", nastała cisza i zaczęło się wyczekiwanie, aż podejdą leszcze. Jeden zestaw mocniejszy, z rosówką, a drugi delikatniejszy, na przemian z białymi lub czerwonymi.

Pierwsze "dobre" branie (na rosówkę), mam jakoś ok. godz. 21. Niestety, tylko branie. Drugi kontakt z leszczem, mam po godz. 22., ale tym razem, udaje się zaciąć rybę. Drugie branie na ten sam kij, gdzie jest rosówka, a na pozostałych cisza - to już nie koniecznie, musi być przypadek. Przypon 0,14 mm, więc ryba tak na prawdę nie ma zbyt wiele do powiedzenia, ale oczywiście nie ciągnę jej "na chama" i staram się, zaczerpnąć jak największą przyjemność z tego holu. Po chwili, leszcz ląduje w podbieraku i po szybkiej fotce, trafia z powrotem do wody. Miarka pokazała 57 cm, ale był piękny, gdyż był z tych ciemniejszych (niestety lampa zrobiła swoje) i był wyraźnie wygrzbiecony. Jak ostatnim razem, tak i teraz, był to samiec z wysypką tarłową na czole.

Ok. godz. 1 w nocy, marnuję następne branie. Brania są dosyć dziwne. Wygląda to tak, jakby te leszcze, pobierały te rosówki bardzo delikatnie. Każde z brań, było poprzedzane jednorazowym przygięciem, by po dobrych kilkunastu minutach, następowało "właściwe" branie. Gdy po zacięciu nie było ryby na haku, rosówki wyglądały na nie ruszone, a jak wiadomo, im wiele nie trzeba, aby je "uszkodzić". Taka ciekawostka.

Czwarte branie, udaje mi się skutecznie zaciąć, ale tym razem, leszcz jest trochę słabszy od poprzednika. Gdy go podbieram, okazuje się, że krótszy nie jest na pewno, ale za to, zdecydowanie lżejszy. Tak niskiego leszcza, to ja nie pamiętam, abym kiedykolwiek złowił. Był iście "wyścigowy", a miarka, pokazała równo 60 cm.

Dłuższy, ale wyraźnie słabszy, lżejszy i zdecydowanie mniej okazale, wyglądający. Ale..., jakby nie było, długość liczy się najbardziej.

Tej nocy, mam jeszcze jedno branie, ale ryba schodzi po sekundzie, a niedługo po tym, jeden z kolegów, wyjmuje swojego, pierwszego tej nocy, leszcza - 49 cm. Drugi z kolegów, doławia na czerwone robaki, dwa małe podleszczaki i do rana, nie dzieje się już nic.

Pod koniec nocy, Mariusz pojechał do domu, a my, po ciepłym śniadaniu, poszliśmy spać do auta. Położyłem się trochę "na siłę", gdyż przez noc, napłynęło tyle syfu, że łowienie było wręcz niemożliwe. Owszem, zarzucić nikt nie bronił, ale tego krążącego syfu było tak wiele, że z łowieniem, nie miało to zbyt wiele, wspólnego. Dzień był słoneczny, na kijach wieszała się tylko i wyłącznie, drobna ryba, więc położyłem się bez większego żalu. "Pokręciłem" się w aucie, tak do godz. 15 i postanowiłem spróbować złowić jeszcze coś "dziennego". Może i się trochę oczyściła miejscówka, ale i tak, było tego tyle, że co chwilę trzeba było ściągać zestawy, "udekorowane" trawami, gałęziami, itp. A z ryb, trafiały się tylko małe krąpie.

Do domu, zwinęliśmy się o godz. 17. Nocka, nie należała do najbardziej udanych, ale nie była także najgorsza. Przez noc, mieliśmy 7 brań leszcza, ale tylko 3 się z nami przywitały. Brania były w miarę "regularne" - raz na kilkadziesiąt minut. Tej nocy, działała zdecydowanie rosówka.

Byle do poniedziałku...




"Wyścigowa" sześćdziesiątka.

(2014/10/05 12:51)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

wedkarz2309


Jechać - nie jechać, jechać - nie jechać. To był największy dylemat niedzielnego dnia, czy wybrać się w poniedziałek na ryby, czy zostać i się wykurować. Po długich namysłach, poszedłem na "kompromis" i wybrałem się na typową nockę, czyli tylko od wieczora do rana. Aby nie kusiło pozostanie dłużej, wziąłem zanęt oraz jedzenia, tylko tyle, aby starczyło mniej więcej do rana.
Nad wodą byłem ok. godz. 17, aby zdążyć przed zmrokiem, nazbierać drewna na ognisko. Zanim zrobiło się zupełnie ciemno, na białe robaki wieszały się drobne krąpie. Ba, obskubywały nawet rosówki, które były na drugim haku.
Gdy zrobiło się ciemno, drobny krąp się uspokoił, ale na rosówki, co chwilę notowałem krótkie brania. Były to małe leszcze (trzydziestaki), które raz na kilka brań, "nabijały" się na haczyk. Nudno więc nie było, coś się działo, jednak nie były to ryby, jakie bym chciał.
Dokładnie o północy, notuję kapitalne branie - kij w ułamku sekundy zostaje podniesiony na podpórce i następuje próba zabrania kija do wody, jednak on blokuje się ostatnią (największą) przelotką na podpórce. Następuje więc "proces" wyginania podpórki w stronę wody i "wyjazd" żyłki z kołowrotka. To wszystko stało się w mgnieniu oka. Gdy doskoczyłem do kija, wziąłem go do ręki, a żyłka nadal uciekała z kołowrotka. Trwało to dosłownie chwilę i... luz.
Jednak po chwili czuję jakiś dziwny opór. Coś jest, jednak to nie to, co było przed chwilą na końcu zestawu. Kilka metrów przed sobą, widzę małego krąpia. Ale sum musiał w niego przyładować - sobie pomyślałem. Jednak, gdy podbieram rybę, okazuje się, że wyciągam zestaw, który urwałem wcześniej i właśnie na nim, był ten krąp. Na "właściwym" haku, była tylko "uszkodzona" rosówka.
Wielka szkoda, że ryba się wypięła. Z pewnością była to fajna ryba. Nie był to na pewno kleń (biorą mocno, ale nie aż tak), ani leszcz (gdyby tak brały, to te trzydziestki, też by podnosiły kije). IDENTYCZNE brania, notowałem tylko przy... brzanach. Czyżby to ona zasmakowała w rosówce? Nie wykluczone, ale tego się niestety nie dowiem.
Te małe leszcze (czasami krąpie), brały przez całą noc. Największy, jaki się skusił (ok. 45 cm), wziął nad ranem o godz. 5.30.
Gdy tylko zaczęło się robić jasno, małe krąpie ponownie ruszyły do akcji.
Po pięknym wschodzie słońca, spakowałem się i przed godz. 8, udałem się w drogę powrotną, do domu, kurować się, aby w najgorszym wypadku, wybrać się na weekend'owe łowy.
Mam jednak nadzieję, że uda się wcześniej wyskoczyć nad wodę...



Nocka "kurdupli".

(2014/10/07 22:39)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

wedkarz2309


Chyba czas skończyć z tegorocznymi leszczami. Ale to chyba. Podsumowanie o łowieniu nocnych leszczy, zrobione: http://www.wedkuje.pl/wedkarstwo,nocny-letni-leszcz,79022. Co prawda, na week., wybrałem się na nockę, ale... szczegóły niżej...


Piątek, godz. 17., wyjeżdżam spod domu, po drodze zabieram kolegę i jedziemy na Odrę - feederowa nocka. Na miejscu jesteśmy o godz. 18.30. Szybkie rozłożenie się i kije lądują w wodzie.

Moim celem jest dzienny jaź i w planach mam przespanie większości nocy, jednak postanowiłem, że chwilę posiedzę przy kijach. Natomiast znajomy, chciał złowić nocnego leszcza.
Do godz. 22 z groszem, nie działo się za wiele - kilka krąpi. Zachciało mi się spać, więc zgodnie z planem, spakowałem się i poszedłem do auta się przekimać do samego rana. Jak się okazało, kolega zrezygnował z nocnego łowienia i też poszedł spać.
Przed godz. 5 rano, pobudka i wracamy do łowienia. Była jeszcze dobra godzina łowienia po ciemku - może jakiś leszcz "niedobitek"? Pierwszy rzut i po kilku minutach, mam bardzo fajne branie, z delikatnym przestawieniem dolnika. No i jest, w podbieraku ląduje nieduży (40+ cm) osobnik.
Po chwili, sytuacja się powtarza - branie jest identyczne. Jednak przy podcince, strzela przypon o średnicy 0,10 mm. Jest to miejsce, gdzie kamieni nie brakuje, więc musiał się przetrzeć.
Woda przez noc poszła od naszego przyjazdu, pół metra w dół, a następnie, z rana, zaczęła mocno pikować do góry - bez mała, podskoczyła, półtora metra (a następnie, pół metra w dół)!
Poza drugim leszczem (40+ cm) o godz. 9 rano, nie działo się nic "konkretniejszego".
Od czasu do czasu, trafił się krąp do ok. 30 cm. Dzień miał być pochmurny, a słońce od samego rana, do wieczora, tak dawało, że człowiek miał wrażenie, iż jest... maj.
Jedyny jaź, jaki się zameldował (na kolegi zestawie), nie miał nawet wymiaru.
Łowy skończyliśmy po godz. 16. Chciałbym już w tym roku, zakończyć zmagania z białorybem i przerzucić się na jakiś czas na lipienie, a następnie na sandacze. Ale jak to będzie? Czy "wiosna" tej jesieni, nie zachęci mnie do jeszcze jednego wypadu na nocnego leszcza? Zobaczymy...
Na co zrzucić tak słaby wynik? Niech będzie, że to wina bardzo dużych wahań poziomu wody. Jeszcze coś by się znalazło pewnie...:P



Jazi nie było, były za to, niewielkie leszcze.

(2014/10/12 08:42)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

wedkarz2309


Wiatr na lipienie był za duży, a na sandacze jeszcze zdecydowanie za ciepło (kilkanaście st. na plusie, w nocy), więc wybrałem się raz jeszcze, na nocnego leszcza.
Krótkie łowienie, tylko w nocy. Nad wodą pojawiam się wraz z kolegą (gruncik28) o godz. 18. Patrząc na pogodę oraz wyjątkowo utrzymujący się poziom wody, nadzieje na udane łowy, były spore.
Rozrobienie zanęty, poskręcanie nowych zestawów i tuż przed godz. 19, gdy jest już niemal zupełnie ciemno, zestawy lądują w wodzie.
Na początku, pojawia się kilka krąpi, ale gdy zapada całkowita noc, mam przepiękne branie, z przestawieniem dolnika. Czyżby piękne leszcze, już się pojawiły? Owszem, był to leszcz, ale taki z 35 cm. A więc żerują mocno, jest dobrze.
Niestety, przez najbliższych kilka godzin, trafiamy jeszcze ze 2 takie leszczyki i kilka krąpi. O północy, zostaję sam, Paweł nie może zostać dłużej.
Od godz. 1, leszczyki w przedziale 30-40 cm, zaczęły brać średnio co kilkanaście minut. I tak, aż do rana. Brania pewne, maluchy, jak na swoje rozmiary, bardzo waleczne. Wszystko fajnie i pięknie, tylko gdzie są te większe?
Niestety, tych w okolicach 60 cm, się nie doczekałem. Owszem, leszcza było dużo, tylko jego wielkość, była niezadowalająca. Gdy zrobiło się jasno, spakowałem się i pojechałem do domu.
A teraz, idzie fajne ochłodzenie, więc czas odkurzyć sandaczowe zabawki. (2014/10/22 09:48)

wedkarz2309


W końcu, po tygodniowej przerwie, powrót nad wodę. Mamy ostatnie dni listopada, więc, jak co roku, wybrałem się na miętusa. Nad wodą byłem wczoraj tuż po godz. 15, aby jeszcze za widnego, rozłożyć się, "zbadać" dno, itp.
Ostatnio byłem w tym miejscu dwa lata temu, więc najpierw dokładne sondowanie dna i gdy już wszystko wiem, na jeden hak lądują rosówki, na drugi kawałki uklejek.
Pierwsze, krótkie branie, mam o godz. 18, lecz niestety ryba szybko zrezygnowała i wyjąłem tylko poszarpaną rosówkę.
Na ukleję nie działo się nic, więc po drugim braniu, które zanotowałem o godz. 20, założyłem robactwo na oba haki.
Trzeciego brania, doczekałem się ok. godz. 21, jednak i to, było bardzo krótkie.
Do godz. 24, nie zanotowałem już żadnego kontaktu z rybą. Być może jutro uda się złowić miętusa.
Przez cały tydzień, noce były pochmurne i jak na złość, trafiłem na... gwieździstą. Miętowy nie chciał współpracować, ale za to mogłem pooglądać spadające gwiazdy oraz nasłuchiwać dziki, które pod osłoną nocy, podeszły całkiem blisko. Oczywiście bobry, dokazywały całą noc. Między zestawami, co kilkadziesiąt minut, robiły trzepnięciem ogona o taflę wody taki hałas, jakby człowiek wskakiwał do wody. Do tego, co jakiś czas, było słychać, jak kolejne drzewa, kończą swój żywot, lecąc na ziemię, za sprawą bobrzych zębów. Wszystko pięknie i ładnie, tylko żeby jeszcze jakieś miętusy się pojawiły.
No i w końcu, był pierwszy w listopadzie, przymrozek. A kolejne noce, przyniosą znowu minusowe temperatury. Sandacz - ostrz zęby. (2014/11/27 11:00)

wedkarz2309


Piątek, czas zakończyć tegoroczny sezon feeder'owy. Standardowo, głównym celem wypadu, był odrzański miętus.
Przed godz. 15, wyjazd spod domu i jadę po kolegę (jokeras), a następnie, zajeżdżamy na jego działkę, gdzie przygotował drewno na ognisko.
Nad wodą jesteśmy przed godz. 16. Szybkie rozpakowanie się, zarzucenie wędek i bierzemy się za rozpalenie ogniska.Noc co prawda jakaś zimna nie była (-1 st.), jednak dosyć mocny, bardzo zimny, wschodni wiatr, nie należał do najprzyjemniejszych i siedzenie przy ciepłym ogniu, było jedną z najlepszych "atrakcji" tego wypadu.
Po godz. 17, gdy chcę sprawdzić na tel. godzinę, widzę masę nieodebranych połączeń od kolegi i jak się okazuje, wracając z ryb, zakopał się. Na szczęście nie łowiliśmy daleko i mieliśmy linkę, więc wsiedliśmy w auto i udaliśmy się, podjąć próbę pomocy. Jak się okazało, nie było z tym najmniejszego problemu, udało się wyholować auto z dołka i wróciliśmy na miętusową miejscówkę.
Tuż przed godz. 19, dostrzegam pierwsze, delikatne branie. Opuszczam więc ognisko i kucam przy kijach. Kilka sekund przerwy i następują powolne przygięcia szczytówki. Zacięcie i siedzi! Jednak "emocje" od razu opadają, gdyż jak na miętusa, jakiego mogę się tutaj spodziewać, opór jest zdecydowanie za duży. Musiałby to być na prawdę okazowy egzemplarz. Ryba idzie niemal jak "szmata" i zanim ją dostrzegam, łudzę się oczywiście, że to może jednak duży miętuch. Jak się okazuje, jest to tylko... leszcz - samiec, który ma 54 cm.
Szybka fota i do wody.
Kolejne godziny, mijają w oczekiwaniu na brania, jednak tych już się nie doczekaliśmy do końca łowienia. No, pod koniec podeszły kiełbie do rosówek i jeden się nawet zapiął, ale nie po nie tutaj przyjechaliśmy.
O godz. 24, gdy skończyło się jedzenie, ruszyliśmy w drogę powrotną.
A zatem, feedery idą na "zimowisko" i pozostał jeszcze miesiąc z sandaczem. Czy owocny? To się okaże.



Leszcz, zamiast miętusa.

(2014/11/29 11:33)

Podgląd zdjęć na forum dostępny jest tylko dla zalogowanych użytkowników.

swyniu


Witam wszystkich. Ktoś odwiedzi rzekę ? (2015/03/24 14:03)